Na początek próba definicji – niechęć do swojej tradycji, wartości przez nią reprezentowanych, czy szerzej własnego oikumene, miejsca na ziemi. Pojęcie stworzone i spopularyzowane przez Rogera Scrutona. Dlaczego ważne? Bo bardzo aktualne, obecnie może jeszcze bardziej niż w momencie, gdy zostało sformułowane. Trudno powiedzieć, jak to się stało, że szeroko rozumiany Zachód, od nieraz przesadnej dumy ze swoich dokonań, tak znakomicie opisanych przez Neila Fergusona w „Cywilizacji. Zachód i reszta świata”, raptem w ciągu kilkudziesięciu lat przeszedł na pozycje wstydu i nieustannego przepraszania. I nie chodzi tutaj tylko o odżegnywanie się od działań jednoznacznie zbrodniczych, jak budowa niemieckiego (Namibia) czy belgijskiego (Kongo) imperium kolonialnego. Teraz, w zasadzie wszystko, co Zachód zrobił, łącznie z odkryciami naukowymi, własną historią, kulturą i tożsamością warte jest dekonstrukcji, ośmieszenia, odrzucenia. Jednak wśród wielu zapewne czynników, które złożyły się na ten dramatyczny upadek poczucia własnej wartości całej cywilizacji jeden jest wart szczególnej uwagi. Stary chiński mędrzec Sun Tzu w Sztuce wojny podkreślał, że najlepiej wygrywać wojny bez toczenia bitew, rozsadzając, osłabiając wroga od środka. Takie świadectwa, jak Szkoła ciemności Belli Dodd, książki Wiktora Suworowa, czy relacje Jurija Bezmienowa nie pozostawiają wątpliwości. Zachód ma takiego wroga, który za wszelką cenę stara się zohydzić to wszystko, co składało się na zachodnią tożsamość. Kultura, historia, religia, filozofia na różne sposoby podlegają modyfikacjom i dekonstrukcji, podgrzewa się wszelkie możliwe wewnętrzne spory, tworzy chaos tak, aby w razie pojawienia się zewnętrznego zagrożenia nie było komu stanąć w obronie. Bronić? Walczyć? Ale po co? W imię czego? Tego przebrzydłego Zachodu? Dlaczego ja, jako psychiatra pozwalam sobie zabrać głos w sprawach dotyczących geopolityki, dziedziny z obszaru działania służb specjalnych, czy polityki medialnej? Bo jak pisał John Donne „nikt nie jest samotną wyspą”. Zainicjowane przez sowiecką, a kontynuowane przez współczesną, Rosję procesy toczą się na naszych oczach i dotyczą nas wszystkich. Zanikające poczucie własnej wartości społeczeństwa przekłada się na kryzysy tożsamości poszczególnych osób. Po co żyć? Po co mieć dzieci? Po co zmagać się z codziennością …. jeśli cała nasza cywilizacja jest do niczego? Brak konstruktywnej odpowiedzi na te pytania przekłada się na problemy demograficzne, zaburzenia zdrowia psychicznego, brak perspektyw rozwoju. Czy jako cywilizacja Zachodu odkryjemy ponownie sens? Czy odzyskamy kontakt ze swoją historią, korzeniami, odbudujemy poczucie własnej wartości? Czy odkryjemy, po co warto żyć i czego bronić? Historia uczy, że kryzysy cywilizacyjne, choć nie zawsze się to udaje, ale przynajmniej niekiedy, są możliwe do pokonania. Nasz własny kraj jest przykładem takich dokonań. Chyba najwyższy czas…

Zobacz też (o polskiej oikofobii – 1:12 i dalej):

https://iris.edu.pl/o-oikofobii-dalszych-uwag-kilka/