Zapewne nigdy bym po ten serial nie sięgnął, gdybym nie brał go zgodnie z opisem w Ale kino + za serial kryminalny. Zacząłem oglądać Blood przypadkowo, łatwowiernie i bezproblemowo. Film wciągający, nakręcony z nerwem i dobrze zagrany, więc oglądałem dalej, a potem – gdy już wiedziałem z czym mam do czynienia – celowo i mimo niesmaku do końca. Nawet tłumacz, który dosadnie uprościł znaczenie polskiego tytułu nie naprowadził mnie zrazu na właściwy trop.

A więc z czym mamy w tym przypadku do czynienia? Jeśli rodzaj narracji realizujący założenia realizmu socjalistycznego w celach dydaktyki społecznej nazwiemy produkcyjniakiem, to Więzy krwi są produkcją propagandową ideologii LGBT. Mężczyźni co do jednego zdegradowani do roli agresywnych robaków – wystarczy wspomnieć, że ojciec i dziadek zabijają i grzebią trupa ni mniej ni więcej tylko podczas I Komunii Św. własnych dzieci i wnucząt, a udręczone kobiety szukają czułości w związku lesbijskim, który rysuje się wzniośle jako coś jedynego i czystego, zasługującego na przejęcie dzieci, wyrwanych tym zdegenerowanym mężczyznom, skazanym na radykalną sanację najlepiej za pomocą chemii, jak jakiejś chwastobójczej trucizny. Istny koszmar prymitywnej tendencyjności, pouczania i etycznej nowomowy, w której zatraca się dekalogowy sens dobra i zła. Nowy człowiek, nowe rozumienie wartości, kształtowanie nowego społeczeństwa. No dobrze, tak było w ZSRR do końca, ale dlaczego tak ma być teraz w Irlandii?