Mam sporo obaw o ewentualne wyniki sondy ulicznej, gdyby ją ktoś zechciał przeprowadzić w naszym mieście i wypytać o przebieg granic, sąsiedztwo i gruzińską historię oraz sztukę. Chwała więc twórcom tej wystawy, która rzetelnie informuje i zbliża Gruzję i Polskę do siebie. W dziesięciu sekcjach zaprezentowano kulturę gruzińską od czasów najdawniejszych, aż po współczesność.

Rzemiosło, reliefy kamienne, ceramika, broń, stroje, malarstwo, zabytki piśmiennictwa i rękopisy – zaproszenie do dalszych poszukiwań i studiów, kierunek wydaje się otwarty i wart poznawania, a w tle Kaukaz, odwołania do mitologii greckiej i do wczesnego chrześcijaństwa.

Od XVIII wieku pojawiają się w rejonach kaukaskich polscy zesłańcy (ech, ta Rosja… – Gruzini chyba też tak czasem wzdychają), mamy też malarzy polskich związanych z Gruzją, ale czy o nich pamiętamy? Kto pamięta, że Zygmunt Waliszewski (1897-1936) poznawał arkana rysunku i malarstwa w Tyflisie (obecnie Tbilisi), zanim zagościł w Krakowie? Mnogość postaci i kolorów – czy to czasem nie z orientalnych targów? Kolejny polski malarz, syn zesłańca, to Henryk Hryniewski (1869-1937), którego obraz Kościół w Bieti (1901) można na wystawie obejrzeć. I wreszcie Henryk Filipowicz (1842-1915), którego krakowska wystawa stara się ocalić od zapomnienia.

Niko Pirosmani: Uczta w Gwimradze (fragment)

Wyszedłem z muzeum z wyraźnym przeświadczeniem, że ocalać od zapomnienia to mało, trzeba szukać, budować pomosty, współpracować, bo po złote runo należy się wyprawić.