Nasz świat wewnętrzny można mapować/opisywać na różne sposoby. Wśród badaczy tego obszaru istotne miejsce zajmuje Zygmunt Freud. Można, czy wręcz należy z nim dyskutować i się spierać. Nawet wśród kontynuatorów jego myśli – C. G. Junga, E.H. Eriksona, K. Horney, różnie, odmiennie rozkładają się akcenty, zmienia się znaczenie pewnych pojęć, kwestionowane są niektóre założenia. Oczywiście są i tacy, którzy całkowicie odrzucają dorobek jego myśli, jego zaciekli przeciwnicy czy wręcz wrogowie. Jednak przy wszystkich zmianach, polemikach i sprzeciwach wydaje się, że pewne pojęcia przez niego wprowadzone, czy przez niego spopularyzowane bronią się i są użyteczne także w obecnych czasach. Tak jest z podziałem na świadome/nieświadome (zasadność tego podziału potwierdzają obecne badania dotyczące pamięci), z mechanizmami obronnymi, które dobrze tłumaczą wiele ludzkich zachowań, wreszcie z podziałem na id/ego/superego. Moje rozważania będą dotyczyć kondycji tych trzech części naszego wewnętrznego świata w współczesnym świecie. Proszę mi wybaczyć, że w każdym z podrozdziałów o superego, id, ego będą pojawiały się wątki dotyczące pozostałych części naszego ja. Podział jest umowny i ma charakter funkcjonalny. Te trzy części są ze sobą ściśle związane i niemożliwym jest ich ścisłe oddzielenie.

O superego

Zygmunt Freud wprowadził to pojęcie w swojej pracy [1]. Ta część ludzkiego aparatu wewnątrzpsychicznego odpowiada za wartościowanie w kategoriach dobre/złe, ocenę naszego zachowania w postaci wzbudzania poczucia winy, jeśli coś zrobiliśmy źle lub nagradzania, jeśli zrobiliśmy coś dobrze. Odpowiada także za obraz naszego „ja idealnego” – tego, jacy chcielibyśmy być. Na przestrzeni wieków różnie układały się losy tej struktury. Były okresy jej dominacji, gdy surowość zasad, lęk przed karą, czy to w postaci potępienia, czy to w postaci społecznego odrzucenia były dominującym akcentem życia społecznego. Były też okresy i wydaje się, że żyjemy w jednym z nich, kiedy to superego ma naprawdę kiepską passę, przynajmniej w obrębie cywilizacji zachodniej. Nawet na polskim, leżącym na jej uboczu podwórku, było wyśmiewane – „wartości chrześcijańskie” = WC, unieważniane – „róbta co chceta”, atakowane w osobach i instytucjach, które go reprezentowały. Dominująca narracja liberalna stawia wartość specyficznie rozumianej wolności tak wysoko, że wszelkie ograniczenia, zasady, granice jawią się co najmniej jako podejrzane. Nie pomógł fakt, że niektóre instytucje, w szczególny sposób predystynowane do chronienie tej instancji, np. Kościół katolicki, częściowo abdykowały z tej roli, a częściowo zachowywały się w sposób przeciwny założeniom. Co się dzieje? O co chodzi? Jak zrozumieć to zjawisko, które zachodzi na naszych oczach?

Bruno Bettelheim w swoim „Świecie baśni” pokazuje, jak ważna jest umiejętność powściągania popędowych impulsów. Id, ze swoimi popędami agresywnym i seksualnym, jest biologiczną podstawą naszego życia, ale to nie ona czyni nas ludźmi. Rozwój człowieczeństwa, stawanie się dojrzałym, odpowiedzialnym, dorosłym człowiekiem zakłada, że będziemy w stanie kierować się nie tylko zasadą przyjemności, doraźną korzyścią, ale poprzez współpracę ego z superego także zasadą rzeczywistości. Czemu superego zawodzi w swojej funkcji w ostatnich latach (dziesięcioleciach)? Spróbujmy sformułować kilka hipotez.

Aby uczyć się zasad, potrzeba kogoś, kto te zasady w sposób zrozumiały i przekonywujący przekaże, potrzeba kogoś, kogo można by nazwać autorytetem. Autorytet – to słowo brzmi obecnie częściowo śmiesznie, częściowo nieaktualnie. Szereg osób, które były/miały być takimi autorytetami są nieobecne bądź też nieautentyczne. Tak dzieje się niestety często z podstawowym źródłem autorytetu, jakim jest, czy raczej powinien być, dla dziecka jego ojciec („Po co są ojcowie”). Gdyby prześledzić historycznie, od kiedy rola ojca zaczęła być zagrożona, to trzeba cofnąć się przynajmniej do XIX wieku i okresu rewolucji przemysłowej. Wówczas to ojcowie sporej części społeczeństwa, głównie tzw. klasy robotniczej zniknęli z życia swoich dzieci. Wcześniej sytuacja była względnie prosta. Czy to w gospodarstwie rolnym, czy to w zakładzie rzemieślniczym dziecko, a zwłaszcza syn, miał szansę towarzyszyć swojemu ojcu w pracy, uczyć się od niego różnych, nie tylko zawodowych, umiejętności. Także w domu, przynajmniej w niektórych okresach roku była spora szansa na obecność ojca. W momencie rozpoczęcia rewolucji przemysłowej ojcowie w dużej mierze zniknęli. Stali się kółkiem w maszynie, czasami nie metaforycznie, ale dosłownie elementem taśmociągu. Pracowali w niezwykle trudnych warunkach nieraz przez kilkanaście godzin na dobę. Po pracy, kolokwialnie mówiąc, albo „do niczego się nie nadawali”, albo też ze zmęczenia, beznadziei sięgali po używki. Oczywiście wilczy kapitalizm stopniowo hamował, ruchy robotnicze walczyły o 8-godzinny dzień pracy etc. ale pierwszy gwóźdź w podstawę szubienicy został wbity. Wkrótce pojawił się kolejny. I Wojna Światowa. Jak opisywał to szczegółowo w „Samobójstwie Europy” Andrzej Chwalb miliony młodych mężczyzn, całe roczniki użyźniły swoimi ciałami pola Flandrii, Galicji, Dolomitów. Nawet jeśli fizycznie przeżyli, to często nie mogli być takimi ojcami, jakimi by chcieli być, co świetnie pokazuje film „Przełęcz ocalonych”. A w chwilę po Pierwszej przyszła Druga, jeszcze gorsza, zwłaszcza z punktu widzenia ludności cywilnej. W „Dzikim kontynencie” Keith Lowe szacuje ostrożnie ilość powojennych sierot w Europie na kilkanaście milionów. Nie zrozumiemy naszego świata, naszych rodzin, naszej obecnej sytuacji nie uwzględniając tego, co naszym społeczeństwom zrobiły obie wojny. Wreszcie ostatnie dziesięciolecia i postać ojca demonizowana, obśmiewana i unieważniana – z różnych pozycji i powodów. Rzeczywiście – istnieją ojcowie demony. Jak popatrzymy np. na polskie alkoholowe domy, to często głównym przekazywanym z pokolenia na pokolenie wzorcem jest to, że mężczyzna ma pić. A pod wpływem alkoholu staje się brutalny, nieobliczalny, wzbudzający lęk, ale i odrzucenie. Problem polega na tym, że on często nie umie inaczej. Bo go nikt nie nauczył. Bo jego ojciec tak robił.

Swoje zrobił przekaz rewolucji kontrkulturowej lat 60-tych – „nie wierz nikomu po 30-stce”. Czyli trzeba odrzucić to, co mówią i kim są rodzice, trzeba pozostać w nieustannym adolescencyjnym buncie. Nie można zobaczyć siebie jako elementu łańcucha pokoleń, który wspólnie coś buduje, do czegoś zmierza. Trzeba zburzyć to co było i budować od nowa, według wzorców suflowanych zza żelaznej kurtyny. Nieprzypadkowo „Sztuka wojny”, standardowa lektura oficerów GRU, zaleca pokonanie wroga od środka, poprzez zniszczenie wzajemnego zaufania.

Wreszcie – uwaga, uwaga! – pomoc społeczna. W całej cywilizacji zachodniej liczba dzieci wychowujących się bez ojca wyraźnie wzrosła na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Także w Polsce rośnie liczba rozwodów, których efektem jest często nieobecność ojca. Gdzie tu rola pomocy społecznej? Przecież ona chce pomóc samotnym matkom. No cóż, rozwiązania polegające na tym, że ze statusem samotnej matki wiążą się konkretne, istotne korzyści finansowe sprawia, że po pierwsze szereg ojców zwalnia się łatwo z odpowiedzialności za swoje dzieci, „ktoś o nie przecież zadba”, także kobiety mają mniejszą motywację do walki o związek. Efekt tego jest taki, że obecnie np. 75% młodych Afroamerykanek/ów wychowuje się w rodzinie bez ojca (wobec 25% w latach 60-tych),
z różnymi tego konsekwencjami, także w zakresie deficytów superego. Philipe Zimbardo pyta z niepokojem w swojej książce: „Gdzie ci mężczyźni?”. No cóż, nie ma ich. I nie ma za bardzo kto ich zastąpić.

Pisząc o upadku autorytetów nie można pominąć niechlubnej roli szeregu instytucji w tym zakresie. W kręgu cywilizacji zachodniej, szczególnie w Polsce, taką instytucją – autorytetem przez wiele lat pozostawał Kościół Katolicki. Wiem, że pierwszym skojarzeniem, które w tym momencie się wielu z Państwa pojawia, jest ciąg afer pedofilskich związanych z tą instytucją. Nie tylko o to chodzi. Nauczanie Kościoła, czyli klasyczne „uspołecznione” superego w wielu obszarach stało się nieprzekonywujące lub niezrozumiałe. Trochę jak w anegdocie Leszka Mazana o CK kolejarzu, który pytany przez podróżnego, po co opukuje osie w pociągu, odpowiada: „A Panie, będzie już z dziesięć lat, jak ja zapomniał”. Nie chodzi o to, aby osi nie opukiwać, tylko wiedzieć, rozumieć, po co się to robi. To niezrozumienie dotyczy często np. etyki seksualnej. Czemu warto się wstrzymać z rozpoczęciem intensywnego życia seksualnego do momentu zbudowania stabilnego związku, najlepiej ślubu? Czemu antykoncepcja hormonalna nie jest ok? Czemu związek heteroseksualny jednego mężczyzny i jednej kobiety ma jakieś szczególne właściwości i powinien być z tego powodu wyróżniony? Co jest złego w aborcji? Przekonywujące, spójne odpowiedzi na te pytania padają zbyt rzadko. A jeśli już nawet padają, to często z ust osób duchownych, co najoględniej rzecz ujmując, pozbawia je często waloru praktyczności. Oczywiście swoje dołożyły afery pedofilskie. To, że niekiedy okazały się one, przynajmniej częściowo, efektem fałszywych oskarżeń (kardynał Pell), nie zmienia faktu, że niepokojąco często okazały się być prawdą. A reakcja wielu episkopatów i biskupów nie była zgodna z Chrystusowym: „Niech wasza mowa będzie tak – tak, nie – nie…”. Jak wierzyć autorytetowi, który zachowuje się w mafijny sposób?

Żeby była jasność, znam szereg innych instytucji (rozgłośni telewizyjnych np. BBC, uniwersytetów, szpitali etc.), które występując w roli autorytetów, będąc formalnie powołane do ochrony, do czynienia dobra, krzywdziły systemowo i bez konsekwencji, swoich podopiecznych. Innymi słowy choroba pt. słabe, czy wręcz fałszywe superego, dotknęła różnych instytucji funkcjonujących we współczesnym świecie.

O id

Jest niezbędne dla naszego życia. Obejmuje naszą najbardziej pierwotną część – instynkty biologiczne, przede wszystkim seksualny i agresywny. Nadmiernie stłumione sprawia, że albo stajemy się zahamowani seksualnie, pełni lęku, że możemy przekroczyć jakiś nakaz/zakaz w tym obszarze, albo bezbronni, bo nie wolno nam okazać złości bo to jest „złe” w znaczeniu moralnym. Człowiek ze stłumionym id żyje, można powiedzieć „blado”, często z poczuciem, że życie przepływa obok niego, a ona/on nie może się włączyć w jego nurt. Praktyka terapeutyczna Zygmunta Freuda była pełna takich pacjentów, ale nadal można ich spotkać we współczesnych gabinetach terapeutycznych. Zjawiskiem względnie nowym jednak, przynajmniej jeśli chodzi o skalę występowania zjawiska, są pacjenci, którzy mieszczą się niejako na drugim końcu spektrum. Pacjenci rozhamowani, impulsywni, bez granic. Tacy, którzy często nim pomyślą, to już działają pod wpływem różnych emocji, które nimi targają. Masywnie stosują mechanizm obronny w postaci acting-out’u, czyli swoje napięcia, dyskomfort odreagowują w postaci zachowań o różnym charakterze. To może być proste zerwanie kontaktu – zrobiłaś/eś coś, co mi się nie spodobało, więc nie chcę cię więcej znać, albo przynajmniej nie przyjdę na umówione spotkanie. Może to być odreagowanie seksualne – czuję smutek, samotność, lęk, to pójdę na miasto, poznam kogoś i wyląduję z nim/nią w łóżku (ubikacji, bramie). Może być to odreagowanie agresywne – czuję napięcie i złość, to nie będę się zastanawiał, o co chodzi, co mnie zezłościło i co mógłby z tym konstruktywnego zrobić, tylko się wyżyję, często z użyciem agresji fizycznej na przypadkowym, Bogu ducha winnym, człowieku, albo sam/a się potnę. To mogą być zachowania związane z odżywianiem, np. napady objadania się w bulimii. Wreszcie, co bardzo częste, pójdę w używki, upiję się, naćpam, nadużyję leków i to co mnie bolało przez chwilę chociaż będzie bolało mniej. Innymi słowy szalejące id, emocje, popędy nie znajdują hamulców, nie są w stanie być integrowane z resztą osobowości człowieka.

Konsekwencje takiej strategii mogą być bardzo poważne: rozpad relacji, konsekwencje zdrowotne zachowań autoagresywnych (także bulimicznych) i prawne alloagresywnych, konsekwencje zdrowotne (także w kategoriach zdrowia psychicznego) niekontrolowanych zachowań seksualnych, wreszcie dramatyczne sytuacje, kończące się nieraz zgonem, związane ze szkodliwym używaniem substancji psychoaktywnych.

Niestety, we współczesnym świecie istnieje znaczne społeczne przyzwolenie na tego typu działania. W Internecie można znaleźć filmy, gdzie ekspert zastanawia się nad bezpiecznymi formami chem-sexu (dla niewtajemniczonych – trwające nieraz klika dni orgie seksualne pod wpływem środków psychoaktywnych, głównie z grupy psychostymulantów). Serio? Coś takiego może być bezpieczne?
W zasadzie trudno wskazać granicę, zwłaszcza w obszarze zachowań seksualnych, która byłaby do obrony. Jeszcze jakoś trzyma się zasada, że dzieci powinne być chronione przed zachowaniami seksualnymi ze strony dorosłych, ale patrząc na skuteczny lobbing promujący zmiany w innych obszarach dotyczących seksualności trudno przewidzieć jak rozwinie się scenariusz w tym obszarze. Proponowanie programy dotyczące edukacji seksualnej dzieci od wieku przedszkolnego, powinny włączyć dzwonek alarmowy każdemu odpowiedzialnie myślącemu człowiekowi.

O ile kiedyś szalejące id dawało często upust swoim agresywnym popędom, czego przykładem mogą być liczne wojny, teraz, przynajmniej w obrębie cywilizacji zachodniej, radośnie zmierzamy w kierunku panseksualizmu. Ktoś by mógł spytać – i co w tym złego? Będziemy powszechnie uprawiać seks bez zobowiązań, przecież mamy metody antykoncepcji i „nikt nie powinien nikomu zaglądać do łóżka”. A w razie czego przeprowadzi się aborcję i problem z głowy.

Warto może sobie uświadomić, że nie jesteśmy pierwszymi, którzy wpadli na skrajnie hedonistyczny pomysł na życie. Odwołując się do historii i przyglądając się, co się stało z cywilizacjami, które przyjęły taki model życia, należy stwierdzić, że czy to schyłek starożytnego Rzymu, czy to imperium perskie za czasów Dariusza (film 300), czy to różne ludy, z którymi miał kontakt lud Izraela stanowią dowód na to, że ktoś, kto nie panuje nad swoimi potrzebami seksualnymi, nie jest w stanie sprostać wyzwaniom jakie niesie życie. I nie chodzi tylko o to, że odreagowywanie przez seks różnych napięć, konfliktów, trudności nie jest konstruktywne i może prowadzić do uzależnienia behawioralnego. Chodzi także w tej sytuacji o brak jakże ważnego, zarówno w kontekście rozwoju indywidualnego jak i całych społeczności, mechanizmu sublimacji. Z racji na to, że zaliczany jest on do dojrzałych mechanizmów obronnych ego, przejdźmy do przyjrzenia się tej części naszego ja.

O ego

Potencjalnie niezwykle ważne. Nasz wewnętrzny i zewnętrzny negocjator. Ma zawierać kompromisy, zastanawiać się nad konsekwencjami naszych działań, dbać o stabilność naszego poczucia własnej wartości. Obecnie – w trudnej sytuacji. Ściśnięte między rozbuchane id, a często wciąż jeszcze nadmiernie surowe/nieadekwatne/odklejone superego. Bite z obu stron. Najlepszym dowodem na słabość jego kondycji jest zanik poczucia humoru (to także dojrzały mechanizm obronny ego). Wielu komików, włącznie z Monty Pythonem, South Parkiem i Hotelem Zacisze okazuje się zbyt raniących jak na współczesne czasy kruchego ego. Przecież nie można się śmiać, bo ktoś mógłby się poczuć urażony. To niedobrze. Amos Oz w „Jak uleczyć fanatyka” właśnie w poczuciu humoru upatrywał głównego sposobu zarówno na rozpoznanie fanatyzmu jak i na jego leczenie. Obecny rozkwit fanatyzmów w dużej mierze wynika z tego, że zaprzestaliśmy stosowania tego lekarstwa.

Wróćmy do także rzadziej niż kiedyś stosowanej sublimacji. Co to w ogóle jest sublimacja? Otóż osoba, która z różnych powodów, także wynikających z konieczności przestrzegania pewnych zasad, nie jest w stanie tu, teraz, natychmiast zaspokoić swoich popędów, musi w jakiś sposób przekształcić energię libidinalną. Zdaniem Freuda (i nie tylko) nie byłoby wielu dzieł sztuki – książek, wierszy, portretów, rzeźb, utworów muzycznych, aktywności w postaci stopniowego budowania relacji (flirtu), gdyby każdy dawał natychmiastowy upust swojemu napięciu seksualnemu. Sublimacja uczy nas odraczania, smakowania życia w różnych jego wymiarach. Listy miłosne Jana Sobieskiego do Marysieńki nie powstałyby, gdyby nie umiał sublimować, czekać na swoją ukochaną. To co przejawia się w skali jednostki dojrzałością, stałością relacji, umiejętnością znoszenia frustracji znajduje swój oddźwięk również na poziomie społeczeństw. Biblijna przypowieść o Sodomie to historia miejsca, gdzie niepohamowane impulsy seksualne zagroziły istniejącej już wówczas zasadzie gościnności. I to jest rola ego – nie pozwolić aby zasada przyjemności wygrywała (zawsze) z zasadą rzeczywistości, żeby się zastanawiać nad możliwymi konsekwencjami swoich seksualnych zachowań, żeby integrować te trzy części – id, superego i ego w harmonijną całość, która współgra nie tylko wewnętrznie, ale również ze światem zewnętrznym. Czego Państwu i sobie życzę.

Łukasz Cichocki

1. Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, przekł. J. Prokopiuk, wstęp B. Suchodolski, PWN, Warszawa 1975