Nieduża, dowcipna książeczka największego* chyba izraelskiego pisarza. Można ją potraktować jako lekturę łatwą i przyjemną, okraszoną dawką dykteryjek z życia osobistego. Można, śledząc zjawiska zachodzące w otaczającym nas świecie, potraktować ją jako swoisty poradnik poparty dużym własnym doświadczeniem. Amos Oz wychowywał się w niezwykle podzielonym, wewnętrznie skłóconym kraju. Podziały narodowościowe, religijne, społeczne sprawiły, że odbył swoiste studia „fanatyzmu porównawczego”, sam, co autorefleksyjnie stwierdza, nie będąc od niego wolnym. W książeczce zawartych jest sporo lekarstw na mentalne złudzenia, jakimi żył i do pewnego stopnia nadal żyje świat. Na przykład hasło „make love not war”, którym żyło pokolenie rewolucji 68 roku i którym do tej pory żyje szereg ugrupowań pacyfistycznych, pisarz poddaje krytyce i wskazuje, że przeciwieństwem wojny wcale nie jest miłość tylko pokój. Nie muszę kochać swojego przeciwnika, aby zapanował między nami pokój, żebym ja dał żyć jemu, a on mnie. Amos Oz jest tu o tyle przekonywujący, że nie popada w sentymentalny, emocjonalny przekaz tylko pokazuje konkretne doświadczenia, rozwiązania pozwalające żyć w jednym społeczeństwie i nie zabijać się nawzajem ludziom, których przecież tak wiele różni. Jednym z nich jest poczucie humoru. Jak mam choć trochę dystansu do siebie i swoich poglądów i podobnie jest u mojego oponenta, jeśli potrafimy się razem śmiać, to maleje ryzyko, że będziemy się chcieli pozabijać. Przy czym określenie „zabijać” wcale nie jest metaforą, w doświadczeniu Izreala i rosnącej ilości krajów zagrożonych fanatyzmem coraz bardziej obecną codziennością. Amos Oz przestrzega też przed fanatycznym zwalczaniem fanatyzmu; paradoksalnie zwalczanie myśli natrętnej tylko ją nasila. Książka napisana tuż po zamachach 11.09.2001 obecnie znajduje smutne potwierdzenie w fanatycznym ataku na poczucie humoru, choćby w osobach członków grupy Monty Pythona.

Przypisy:
* Nie chodzi o wzrost 🙂