Zaczęło się od tego, że pojawiały mi się w głowie rymowanki i powtarzały się jakoś uporczywie, np. taka:

Dać nizinom dużo chleba,
Górą uciec do nieba,
A środka nam nie trzeba!

W innej, ale bardzo podobnej wersji dwa pierwsze wersy były identyczne, tylko w trzeciej linijce wykrzyknik został podstawiony znakiem zapytania:

A środka nam nie trzeba?

Moje myśli najwyraźniej krążyły wokół tych zaskakujących treści, budząc nawet obawę, czy nie ulegam jakiejś reakcji nerwicowej o charakterze obsesyjnym, czego oczywiście raczej sobie nie życzyłem. Ale może opowiem wszystko po kolei.

Pewnego dnia siedziałem, czy też raczej leżałem na fotelu dentystycznym, kiedy pani stomatolog zwróciła się do swojej pomocnicy z sugestią przygotowania jakiegoś materiału do poratowania mego uzębienia. Padła rzucona skrótem jakaś nazwa, której nie zrozumiałem, podobnie do innych rzucanych wcześniej nazw, na które pomoc stomatologiczna reagowała szybko i bezbłędnie. Jak to bywa na fotelu dentystycznym, gdy słabną zdolności obronne i krytycyzm myślenia, a człowieka ogarnia fala emocji i wzruszeń, także tym razem poczułem rozrzewnienie, że nic mnie nie boli, i że kobiety w moim otoczeniu wykonują taką subtelną, precyzyjną pracę fachową, za którą odczuwam wdzięczność. Można powiedzieć, że przeżyłem moment podziwu i szacunku dla nich, tym większego, że sam postawiony w ich miejscu byłbym absolutnie, ale to najzupełniej bezradny.

Drugie zdarzenie, które również mocno skonfrontowało mnie z własną bezradnością, było zupełnie innej natury. Przez wiele dni z rzędu obserwowałem ekipę budowlaną, której zadaniem było wyrównanie nawierzchni oraz chodników przy ulicy z kilkoma bocznymi przecznicami. Na którymś etapie tych prac spostrzegłem, że zarówno poziomy chodników, jak i poziomy przecznic dość znacznie się różnią od siebie, co w moim przekonaniu dawało niewielką szansę przykrycia ich jedną nową nawierzchnią i to w jednym poziomie. Mimochodem łamałem sobie głowę, co ja bym zrobił w podobnej sytuacji, pewnie zacząłbym od jakichś pomiarów, ale jakich, przy pomocy czego, w jakich odstępach od siebie? Jak to narysować, jak to przeliczyć? Tymczasem pomiarów zrobiono bardzo niewiele, jeździły wokół dość ciężkie maszyny – walec, koparki, asfalciarka. I co? Na końcu okazało się, że nawierzchnia pokryła dokładnie jezdnie i wloty przecznic, a chodniki położono równo, wprost idealnie. Znowu przeżyłem moment podziwu i szacunku dla całej tej ekipy. Tak.

A potem przyszły kolejne skojarzenia: przecież ktoś nami wszystkimi rządzi – stomatologami, budowlanymi, pielęgniarkami i leśniczymi… Ale czy ja odczuwam podziw i szacunek dla tych, którzy rządzą? Przecież ktoś rozdziela pieniądze na drogi… Ale czy ja odczuwam podziw dla tych, którzy rozdzielają pieniądze? Ktoś pisze zarządzenia, jak organizować gabinety stomatologiczne i gdzie budować drogi… Zarządzenia to nie są podręczniki, a ja przecież odczuwam szacunek dla tych, którzy piszą podręczniki, a nie zarządzenia, nie będąc wcale anarchistą. O kogo mi chodzi i dlaczego? O tych, którzy nie rządzą, nie rozdzielają pieniędzy ani nie wydają zarządzeń, ale dużo umieją, czasem piszą podręczniki, czasem udaje im się coś zbudować albo naprawić, czego tak łatwo nie można zrobić. Muszą się uczyć, dużo pracować i mieć swoje dążenia. Rywalizują, bo ludzie wybierają ich produkty i usługi, a nie ich samych. Często wolą swoją sztukę od splendorów bez sztuki. Starają się wiedzieć, czego chcą…

Wyszedł mi jakiś pamflet o walce klas, co za ohyda! A do tego znowu ta rymowanka w głowie:

Dać nizinom chleba, ile trzeba,
Górę ściągnąć z nieba,
A środka nam tak bardzo, bardzo potrzeba!