Dotychczasowe moje doświadczenia nakazują mi daleko idącą ostrożność w refleksji nad tym zjawiskiem. Sam uwierzyłem w wiarygodność materiałów przedstawionych w filmie „Tylko nie mów nikomu”, które potem okazały się być oparte o częściowo fałszywe oskarżenia. Przez media przetoczyła się sprawa niedawno zmarłego kard. Pella, uniewinnionego przez Sąd Najwyższy Australii, mimo wcześniejszych skazujących wyroków za nadużycia seksualne, jak się okazuje bezpodstawnych. Moja ostrożność wynika też z faktu, że te same środowiska, które piętnowały zaglądanie do archiwów, gdy dotyczyło środowisk im bliskich – świata polityki, mediów, wymiaru sprawiedliwości, uczelni wyższych – są niezwykle aktywne, by nie rzec fanatyczne, jeśli chodzi o przyglądanie się winom Kościoła w tym obszarze. Zapominają o zasadzie, że poprawiać i uczyć innych powinni ci, którzy sami mogą się pochwalić jakimiś dokonaniami – w tym wypadku pracą nad uczciwością i przejrzystością własnego środowiska. Kościół? Tak, zawalił. Brak odpowiednich decyzji personalnych (osobną kwestią jest z czego wynikających) sprawił, że górę w wielu, zbyt wielu, jego przestrzeniach wzięła asekuracyjna strategia trzymania trupów w szafie. Zgodnie z moją wiedzą, mimo deklaracji, ostanie lata niewiele zmieniły w tej kwestii. Jednak nim wszyscy radośnie rzucimy się na księży i rozszarpiemy ich w jakże cudownym poczuciu moralnej wyższości i usprawiedliwionej przemocy, spróbujmy choć na chwilę powściągnąć emocje. W tej układance są bowiem nie tylko ofiary w postaci skrzywdzonych dzieci, ale także ofiary w postaci niesłusznie oskarżanych dorosłych. Wystarczy wspomnieć głośną w ostatnich dniach sprawę ojczyma fałszywie oskarżonego przez swoją pasierbicę, potem gwałconego w więzieniu. Dramat takiej sytuacji znakomicie pokazuje film Polowanie (2012) z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. Mam też głębokie przekonanie, że ktoś próbuje uruchomić w naszym społeczeństwie mechanizm określany mianem kozła ofiarnego – zabijemy Kościół, pomieścimy w nim całe zło, to będzie się nam żyło cudownie i bez winy. No nie, proszę Państwa. Myślę, że wszyscy znamy, z mediów, a być może z własnego życia, przykłady licznych środowisk – sportowych, artystycznych, naukowych…, gdzie nadużywanie seksualne, także dzieci, trwające nieraz wiele lat było tajemnicą poliszynela i nikt z tym nic nie robił. Wystarczy wspomnieć historię poznańskich Słowików, czy postać znanego w swoim czasie psychologa i psychoterapeuty Andrzeja Samsona. Można powiedzieć, że trudność polega na tym, że łatwo bić się w cudze piersi, ale już wcale nie tak łatwo przyjrzeć się swoim własnym zaniedbaniom. Że relatywizuję? Nie, uważam, że Kościół, który – przypominam – stanowią nie tylko księża, ale znaczna część naszego społeczeństwa, powinien zmierzyć się ze swoimi demonami i trupami szafie. Jednak ci, którzy teraz rzucają w niego kamieniami, powinni się zastanowić, czy przez przypadek sami nie mają jakichś źdźbeł w oczach. Na początek warto sprawdzić, co myśleli i pisali o próbach lustracji, która była potencjalnie skuteczną metodą poradzenia sobie przynajmniej z niektórymi patologiami społecznymi różnych środowisk (także kościelnych). Życzę nam wszystkim użytecznych rozmów, decyzji i działań w tym niezwykle ważnym, a zarazem delikatnym obszarze. Delikatnym także dlatego, że wielu z nas dotyczącym osobiście. Bo, jeśli nawet tego nie wiemy, osoby zranione w obszarze swojej seksualności żyją wokół nas. To są nasze koleżanki i koledzy w pracy, przyjaciele, znajomi. To także mogą być nasi krewni, czy wręcz my sami. I rzadko sprawcą tych działań jest osoba duchowna, wyraźnie częściej członek rodziny, „przyjaciel” domu, trener, nauczyciel. Zniszczenie Kościoła nie rozwiąże problemu pedofilii, natomiast wskazane byłoby, gdyby Kościół, z którym na różne sposoby związana jest duża część naszego społeczeństwa, dał przykład, jak można w przejrzysty i odważny sposób zmierzyć się z tym wyzwaniem.