Byłem w kinie.  Momentów (prawie) nie było, nie strzelali się i nie uprawiali wyuzdanego seksu, a akcja zaś nie biegła wartko. Zobaczyłem dzisiaj kino takie, jakie chciałbym oglądać jak najczęściej. Film nie musi być tym, do czego nas się przyzwyczaja – przebodźcowanym obrazem o dynamicznej akcji z obowiązkowymi strzelankami, przemocą i seksem. Film to również po prostu sztuka wizualna, dzięki której możemy czerpać wielką satysfakcję z sekwencji ożywających obrazów. Jest ich tu mnóstwo. Przepiękna przyroda – góry i pustynia pokazane w znakomitym świetle, mnóstwo kadrów budowanych niczym surrealistyczne obrazy. Gdyby Luis Buñuel i Salvador Dalí wstali dzisiaj z grobu i trafili do kina, biliby brawo na stojąco. Jestem pewien. U Lecha Majewskiego surrealistycznie konstruowane kadry mają jednak coś więcej do zaoferowania, niż u wielkich mistrzów tego gatunku. Nie są one komponowane wyłącznie po to, by osiągnąć spektakularny efekt formy. Mają dać coś jeszcze. Służą temu, by przez nie wyraźniej prowadzić wątki mistyczne i transcendentalne, by pokazywać wyraźniej pewne konkretne zjawiska. Mistrz zderza dwa światy – żyjących w ekstremalnym ubóstwie Indian Navaho i ich mity oraz świat ludzi bajecznie bogatych i to czym oni żyją. Obie opowieści są pięknie splecione. Mnóstwo tu głębi i smutnej prawdy o świecie bez wartości, bez Ducha. W Dolinie Bogów wszystko płynie w idealnym tempie. Lech Majewski nie boi się długich ujęć, dłużyzn. Zostawia widza z obrazem dając mu szansę na głębokie przeżycie. To jest wielki film!!! Nie do zrobienia w Polsce. Absolutnie cudowne, że Majewski ma taki status w stolicy światowego kina, że może zatrudniać uznanych, światowej sławy aktorów. Bardzo to jest porządnie zagrane, ale to nie aktorzy są tu gwiazdami. Reżyser przyćmił ich swym nieprawdopodobnym wizjonerstwem, wizualnością najwyższej próby. To on jest tu największą gwiazdą. Wielkie brawa i podziękowania. To była niezwykła uczta! 10/10

P.S.

widzów łącznie siedmiu, w tym żona ma kochana i ja… tego już nie rozwinę…