Kwestia rodzicielstwa w ostatnich paru dekadach stała się,  z różnych powodów, istotnym problemem społecznym. Ma ona swoje konsekwencje demograficzne, ekonomiczne, psychologiczne. Jest wyzwaniem dla szeregu społeczeństw wielu krajów świata, w szczególności w obrębie cywilizacji zachodniej, w tym także Polski.  Poniższy tekst jest próbą zrozumienia, dlaczego tak wielu młodym ludziom z trudnością przychodzi decyzja o posiadaniu dzieci i co można zrobić aby choć trochę poprawić sytuację w tym obszarze.

Na początek zastanówmy się, jakie przesłanki stoją/stały za tym, że ludzie chcą/chcieli mieć dzieci. Celowo stosujemy tutaj rozróżnienie na czas teraźniejszy i przeszły, gdyż przynajmniej część z powodów stojących za decyzją o rodzicielstwie uległa dezaktualizacji. Pierwszym i najistotniejszym powodem, dla którego ludzie na przestrzeni wieków stawali się rodzicami, była realizacja naszej popędowości seksualnej. W wyniku kontaktów seksualnych pomiędzy osobami różnych płci dochodziło dość często do poczęcia dziecka i jeśli nie zaszły jakieś istotne przeszkody, to po około 9 miesiącach na świecie pojawiał się nowy człowiek. Od kilkudziesięciu lat na szeroką skalę trwa eksperyment społeczny polegający na rozłączeniu prowadzenia aktywnego życia seksualnego z kwestią posiadania dzieci. Miliony młodych ludzi przechodzą przez swój potencjalnie najbardziej płodny czas w życiu bezdzietnie, korzystając jednocześnie z przyjemności, jakie niesie życie seksualne. Gdy już zaczynają być gotowi na pojawienie się dzieci, to z racji na późniejszy wiek mogą wystąpić trudności natury biologicznej. Ponadto zadaniowość, która towarzyszy seksualności skoncentrowanej na poczęciu dziecka, wcale z psychologicznego punktu widzenia temu nie sprzyja. Jest szereg zjawisk życiowych, jak sen, taniec czy właśnie seks, w których większe starania i związane z nimi napięcie wcale nie sprzyjają efektowi końcowemu.

Drugą, bardzo istotną przesłanką, przemawiającą za posiadaniem dzieci była (miejmy nadzieję, że nadal jest) potrzeba zaspokojenia emocjonalnego. Więź rodzic – dziecko jest niepowtarzalna i nieporównywalna z żadnym innym doświadczeniem życiowym. Jest z jednej strony szansą – na czucie się potrzebną/potrzebnym, na specyficzny rodzaj bliskości nie tylko emocjonalnej, ale też fizycznej (przytulanie dzieci jest korzystne nie tylko dla zdrowia psychicznego dziecka), ale z drugiej strony jest też wyzwaniem. Nie jest łatwo wziąć odpowiedzialność – budzić się w nocy, karmić, przewijać, uważać, żeby dziecko się nie uderzyło. Nie jest łatwo panować nad swoimi emocjami – lękiem, złością, poczuciem bezradności. Trudno jest stawiać granice, wymagać a jednocześnie rozumieć, rozmawiać, kochać. Łatwiej mieć psa. Z całym szacunkiem dla domowych czworonogów, nie tylko psów, dokonuje się zjawisko, w którym korzyść emocjonalna związana z posiadaniem zwierzaka w domu w stosunku do trudów związanych z opieką nad nim u wielu osób przeważa nad podobnym bilansem w odniesieniu do małych ludzi. Generalnie wydaje się, że społecznie zaczynamy mieć więcej pozytywnych emocji i wyrozumiałości wobec przedstawicieli innych gatunków, niż swojego własnego (np. casus kurczaków w Niemczech czy małp w Hiszpanii).

Trzecia przesłanka stojąca przez setki lat za posiadaniem dzieci może jawić się jako trywialna. Nazwijmy ją przesłanką ekonomiczno – społeczną. Zarówno w gospodarstwie rolnym, jak i w warsztacie rzemieślniczym, bardzo często posiadanie dziecka oznaczało dość szybko, po 7 – 8 latach życia, dodatkową pomoc, kolejne, póki co małe, ale stopniowo coraz większe i sprawniejsze, ręce do pracy. Rodzice zyskiwali pomoc nie tylko w pracy na roli, ale też w domu, w opiece nad młodszymi dziećmi. Jak jest z tą przesłanką obecnie? Najoględniej rzecz ujmując różnie bywa. Oczywiście, z jednej strony, bywają przykłady zaradnych dzieci, które posprzątają, zrobią zakupy, pomogą w ogrodzie itd. Jednak, z drugiej strony, niepokojąco często obserwuje się, także w naszej praktyce terapeutycznej, „wieczne dzieci”.  Są to osoby, które nawet po trzydziestym roku życia nadal pozostają w dużym stopniu zależne od rodziny pochodzenia, nie umieją poradzić sobie w dorosłym świecie. Ich sytuacja może być odstraszającym przykładem dla młodych ludzi rozważających kwestię własnego rodzicielstwa – „do końca życia będę je miała/miał na głowie”. Innymi słowy bilans praw rodzica względem praw dziecka przechylił się niebezpiecznie na stronę tych drugich.

Ludzie w przeszłości chcieli mieć dzieci także z powodu swoistej sztafety pokoleń – „ja się zajmuję tobą jako dzieckiem, liczę na wzajemność, gdy będę już stara/stary” – tak mniej więcej brzmiał ten przekaz. A potem przyszły ubezpieczenia społeczne. Wprowadzony początkowo w Prusach, a potem w kolejnych krajach świata system emerytur, pozwala względnie dobrze, przynajmniej z ekonomicznego punktu widzenia, przeżyć końcowe lata, czy nawet dekady, życia. „Przecież będzie mnie stać na wynajęcie kogoś, kto mi poda szklankę wody” odpowiadają ludzie pytani o to, jak sobie wyobrażają swój wiek podeszły. Posiadanie dzieci już nie jest potrzebne aby nie umrzeć z głodu, czy zimna, kiedy ma się 70 czy 80 lat. O tym, że nie tylko o szklankę wody, jedzenie czy ogrzewanie w tej sztafecie pokoleń chodziło, że to nie jest obojętne, kto tę szklankę poda, szereg ludzi orientuje się poniewczasie. 

Wreszcie, za chęcią posiadania dzieci kryła się, przynajmniej niekiedy, potrzeba pozostawienia swojej spuścizny we właściwych, bliskich rękach. Czy to majątek ziemski, gospodarstwo rolne, warsztat czy wreszcie prywatne przedsiębiorstwo – coś tworzone, pielęgnowane, rozwijane nieraz przez dziesiątki lat, czy wręcz przez ileś pokoleń – warto aby trwało, aby nie zostało zmarnowane. A co ma przekazywać wynajmujący mieszkanie prekariusz? Albo pracownik korporacji, który myśli „dziś jestem tu, na tym stanowisku, jutro może mnie tu w ogóle nie być”? Abstrahując od niepewności finansowej związanej z taką sytuacją, to fakt, że człowiekowi brakuje swojej własnej przestrzeni, własnego miejsca w świecie, sprawia że nie ma do czego zaprosić nowego, małego, bezbronnego człowieka. Przecież już starożytni Grecy podkreślali wagę „oikumene” – bezpośredniego otoczenia człowieka, które powinno zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa.

Spróbujmy teraz popatrzeć na zagadnienie rodzicielstwa od innej strony i zastanowić się, co powstrzymuje ludzi przed zostaniem rodzicem.

Emocją dość często towarzyszącą osobom rozważającym decyzję o posiadaniu dziecka jest lęk. Pojawiają się pytania: „czy sobie poradzę?”, „jak przebiegnie ciąża?”, „a jak poród?” „czy będę umiała/umiał być rodzicem?” itd. itd. Ilość osób ze wzbudzonym, na przykład w wyniku traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, układem neuronalnym odpowiedzialnym za odczuwanie lęku jest dość duża, a fakt wyzwania, jakim jest rodzicielstwo, wzbudza w nich wyraźnie więcej obaw niż nadziei. Lęk też może być powiązany z własnymi negatywnymi doświadczeniami z okresu dzieciństwa w tym sensie, że człowiek nie chce być takim rodzicem jakim był jego ojciec, czy jego matka, a nie wiedząc, jak być innym, boi  się, że powieli negatywny wzorzec. Jak dobrze wiadomo postawa lękowa może nie tylko wpływać na świadomą decyzję o posiadaniu dziecka, ale poprzez aktywację osi HPA (podwzgórze – przysadka – nadnercza) niekorzystnie wpływać na jakość życia seksualnego i biologiczne możliwości zajścia w ciążę. Lęk jest często dodatkowo podsycany informacjami czerpanymi z różnych źródeł, których nasi przodkowie, byli przynajmniej częściowo (szczęśliwie) mniej świadomi.

Lęk w kontekście posiadania dziecka wynika także z potencjalnej zmiany. Dla ludzi w pewnym wieku (im późniejszym tym bardziej ta prawidłowość obowiązuje) zmiana jest raczej rozpatrywana w  kategoriach trudności. Ludzie przyzwyczajają się do określonego stylu życia, pewnych aktywności, wygód, wobec których fakt urodzenia dziecka wprowadzający siłą rzeczy radykalną zmianę w dotychczasowym stylu życia jawi się przede wszystkim jako zakłócenie. Można by tu zacytować jedną z polskich piosenkarek „musiałabym kupić nowe mieszkanie, a nie miałam na to ochoty”.

Współczesny świat stawia rodzicom wysokie wymagania i kreuje obraz, podobnie jak „perfekcyjnej pani domu”, również „perfekcyjnych rodziców”. Różne instytucje, osoby, poradniki formułują zestaw oczekiwań względem rodziców, dzięki którym mają oni być doskonałymi rodzicami. Empatia, wrażliwość wobec potrzeb dziecka, umiejętności komunikacyjne, umiejętność kontrolowania swoich emocji, możliwość zapewnienia przeróżnych wymagań materialnych i intelektualnych etc. Większość z nas, rodziców, nie dostawała tego od swoich rodziców. Było wtedy wyraźnie większe przyzwolenie na zwyczajne, może często nieumiejętne, ale przez to mniej napięciowe i nadopiekuńcze, nadmiarowe rodzicielstwo. Obecne oczekiwania i wiążący się z ich realizacją wysiłek może rodzić w potencjalnych rodzicach lęk, że „ja tak nie będę  potrafiła/potrafił”, albo wpędzić aktualnych rodziców w poczucie winy, że  „ja tak nie potrafię”. Efekt jest taki, że do rodzicielstwa albo w ogóle nie dochodzi, albo jeśli nawet dojdzie, to nie jest ono tak pozytywnym doświadczeniem jakim mogłoby być. 

 Jak odwracać ten negatywny trend, tą spiralę lęków, obaw, poczucia, że „nie warto”? Jak się odważać, widzieć sens w przychodzeniu dzieci na świat, wierzyć, że poradzę sobie z rolą rodzica?

Po pierwsze warto by było na różnych poziomach życia społecznego – państwowym, samorządowym, samopomocowym –  odkryć na nowo wagę, znaczenie, wartość rodzicielstwa. Trzeba spowodować, aby z powrotem stało się ono modne, atrakcyjne dla młodych ludzi. Należy pokazywać przykłady dobrego matkowania i ojcowania. Warto aby rodzina, życie rodzinne stało się tematem  obecnym w mediach nie tylko wtedy, gdy dochodzi do jakiejś tragedii – rozszerzonego samobójstwa, zabójstwa, nadużycia seksualnego, ale w większym stopniu także wtedy, gdy w rodzinach dzieje się coś dobrego. Czy pokazanie par celebrujących kolejne jubileusze małżeństwa, dzieci wdzięcznych rodzicom za lata trudu włożone w ich wychowanie, dorosłych dzieci nieraz z wielkim poświęceniem opiekujących się swoimi rodzicami w podeszłym wieku itd. jest rzeczywiście takie trudne? Wiemy, że nie tak działają obecnie media – „good news is no news”. Ale czy naprawdę klikalność informacji w Internecie ma zdecydować o naszej przyszłości? Może trochę mniej wyższościowego wyśmiewania programów społecznych mających służyć dzietności i osób z nich korzystających? Może trochę więcej dobrych słów o tych, bez których nie ma przyszłości naszego kraju i naszego społeczeństwa? 

Po drugie warto pomóc młodym ludziom w stawaniu się dobrymi rodzicami. Pracując od wielu lat w psychiatrii mieliśmy do czynienia z setkami osób, których problemy rodzinne wynikały z takich czynników psychologicznych, jak niskie poczucie własnej wartości, brak wystarczających umiejętności komunikacyjnych, nadmierny krytycyzm, zbyt silny związek emocjonalny z rodziną pochodzenia negatywnie wpływający na rodzinę prokreacyjną itd. Te i szereg innych problemów, umiejętności, powinny być przedmiotem refleksji, którą młodzi ludzie, od dzieciństwa dokonują nie tylko w domu rodzinnym. W polskim systemie szkolnictwa jest potencjalnie przedmiot, który mógłby wspierać te wysiłki. Nazywa się WDŻ – wychowanie do życia w rodzinie i niestety często nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Wielu uczniów w ogóle z niego nie korzysta, a ci którzy korzystają, często nie są z niego  szczególnie zadowoleni. Marnujemy wielką szansę, niestety nie jedyną. Drugim kontekstem, w którym młodzi ludzie mogliby nauczyć się, użytecznych w kontekście swojego rodzicielstwa umiejętności, jest okres przygotowywania się do zawarcia związku małżeńskiego.  Niestety ponownie mamy tutaj często do czynienia z niewykorzystaną, w dużej mierze, szansą. Są oczywiście młodzi ludzie, którzy podchodzą do sprawy poważnie. Chcą się nauczyć/poprawić umiejętności, których nie wynieśli z domu rodzinnego, albo wynieśli w niewystarczającym stopniu. Na przykład szereg osób DDA wie, że chcą być innymi rodzicami, niż byli ich właśni, i szukają sposobów, możliwych wzorców alternatywnego, zdrowszego bycia ojcem, matką, mężem, żoną. Jednak wiele, zaryzykujemy twierdzenie że większość, młodych ludzi odfajkowuje kursy przedmałżeńskie nie wynosząc z nich żadnych pozytywnych doświadczeń, które pozwoliłyby im stać się lepszymi partnerami czy rodzicami. Nie dziwmy się potem, że na sto małżeństw rozpada się w Polsce 33, a wiele nawet jeśli trwa, to w zamrożeniu, bez życia, w przewlekłym konflikcie. Nie da się, a w każdym razie bardzo trudno jest, myśleć o rodzicielstwie w przypadku kryzysu małżeńskiego, słabej jakości związku czy jego rozpadu.  Innymi słowy kwestia rodzicielstwa jest w dużej mierze pochodną jakości związku.  

Wreszcie po trzecie, warto wspomnieć, także w tym kontekście, o czynnikach społeczno – ekonomicznych. Bardzo trudno jest decydować się na posiadanie dzieci, jeśli nie ma się wystarczającego poziomu bezpieczeństwa. I tu pojawia się problem dwojakiego rodzaju. Z jednej strony są rzeczywiście młodzi ludzie, którzy chcąc być razem, mieć dzieci, mają jednocześnie duże trudności materialne. Nie stać ich na wynajem, nie mówiąc o kupnie mieszkania, co oczywiście niekorzystnie wpływa na decyzję o posiadaniu dzieci. Nasze państwo od wielu lat deklaruje chęć poprawy w tym zakresie, ale z jakichś nie do końca dla nas jasnych powodów (lobby deweloperskie?) niewiele z tych planów wychodzi. Ceny mieszkań szybują w górę. Ileś, trudno powiedzieć ile, młodych par czeka, pracuje, odkłada pieniądze, a zegar tyka i może być, że jak już zbiorą odpowiednie środki, to niestety będzie za późno na posiadanie dzieci z powodów biologicznych. Z drugiej strony są osoby, u których jest to nie tyle brak poczucia realnego bezpieczeństwa finansowego, co kwestia bardzo wysoko ustawionej poprzeczki w tym obszarze. Trzeba mieć to i to i tamto, i jeszcze oszczędności i jeszcze osobny pokój dla każdego dziecka i jeszcze i jeszcze… Nigdy nie będzie wystarczająco, a jeśli nawet, to stać nas na zapewnienie wygody i bezpieczeństwa finansowego jednemu, no może dwójce dzieci. Kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu, w zeszłym stuleciu, powszechne było posiadanie licznego rodzeństwa. Obecnie jak się patrzy na wskaźniki, ile rodzin decyduje się na dzieci, to nie są one takie złe w porównaniu z przeszłością, z tą różnicą, że obecnie radykalnie więcej rodzin decyduje się tylko na jedno dziecko. Miałem okazję w ramach zajęć ze studentami prowadzić zajęcia dotyczące tego, z jak licznych rodzeństw się wywodzą. Ci, którzy mieli rodzeństwo, przy wszystkich kłótniach, walkach, byli generalnie zadowoleni z tego, że mają braci i/lub siostry. Jedynacy/ jedynaczki opisywali swoje doświadczenia raczej w kategoriach braku. Może warto wziąć to pod uwagę?  

Podsumowując – zagadnienie rodzicielstwa jest złożonym, dotyczącym wielu aspektów życia społecznego zjawiskiem. Jednak wydaje się, że podstawową kwestią pozostaje pytanie, czy my jako ludzie i nasze życie, stanowimy wystarczającą wartość,  aby inwestować czas, wysiłek, pieniądze w jego trwanie i rozwój. Jeśli odpowiedź na to pytanie będzie negatywna, to żadne ekonomiczne, medialne, społeczne zachęty nie uchronią nas przed wymarciem. A wtedy na naszym miejscu pojawią się inni, bardziej ceniący siebie, życie i swoje dzieci.

W uzupełnieniu warto spojrzeć jeszcze na prognozę demograficzną: