Mniej więcej pod koniec XIX wieku pojawiło się zjawisko określane obecnie nazwą „psychoterapia” . Sam wyraz wywodzi się z greckich słów psyche – dusza i therapein – leczyć. Zjawisko to wyrastało korzystając z różnych wcześniejszych tradycji i pojęć – od rytuałów związanych z praktykami medycyny ludowej, szamanizmu poprzez doświadczenie religijne, aż po pewne rodzaje „prepsychoterapii”, za jakie można uznać mesmeryzm czy wreszcie zastosowanie hipnozy do celów terapeutycznych. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku w Wiedniu Zygmunt Freud pozostaje, mimo wszystkich związanych z jego osobą kontrowersji, bardzo istotną postacią w stworzeniu podwalin pod współczesną psychoterapię. Pojęcia świadomego i nieświadomego, opis struktur wewnątrzpsychicznych – id, ego i superego, wprowadzenie pojęcia i opis funkcji mechanizmów obronnych, analiza zjawisk przeniesienia i przeciwprzeniesienia – z tych osiągnięć korzysta także współczesna psychoterapia. Istotny jest także wpływ Zygmunta Freuda na inne, niż stworzona przez niego psychoanaliza, podejścia terapeutyczne. Szereg znanych współtwórców podejść: systemowego, humanistycznego, poznawczo-behawioralnego otrzymało szkolenie psychoanalityczne i nawet jeśli się odżegnywali od tego sposobu myślenia, siłą rzeczy do niego się odnosili i wchodzili z nim w dialog. Jedną ze spuścizn, które pozostawił po sobie Zygmunt Freud, zaznaczoną szczególnie mocno w ortodoksyjnej psychoanalizie, ale też często obecną w obrębie innych podejść terapeutycznych jest jego krytyczny stosunek do religijności. Uznaje on religię za w jakimś stopniu funkcjonalną, ale fałszywą i niedojrzałą obronę przed „zobaczeniem rzeczywistości jaką ona jest”, jako zaspokojenie potrzeby posiadania obiektu idealnego, poczucia bezpieczeństwa. Bóg w rozumieniu Freuda nie jest obiektywną rzeczywistością zewnątrzpsychiczną, ale wytworem ludzkiego umysłu. Nie jest Stwórcą, ale kimś stwarzanym. Taka perspektywa jest niemożliwa do przyjęcia z punktu widzenia religijnego, stąd ostra krytyka i spór pomiędzy środowiskiem psychoanalitycznym a osobami wierzącymi. Lista zarzutów wobec religijności, wiary stawiana przez szeroko rozumianą psychoterapię jest oczywiście dłuższa. Wielu terapeutów widzi ograniczenia związane z życiem seksualnym narzucane przez różne systemy religijne jako opresję i przykład nadmiernie restrykcyjnego superego. Także przyjmowanie cierpienia może być postrzegane jako wyraz masochizmu i brak woli walki o zdrowie. W skrajnych sytuacjach każdy w zasadzie wyraz życia religijnego można potraktować jako wyraz psychopatologii – halucynacji, obsesji, fobii czy innych objawów zaburzeń zdrowia psychicznego. W moim głębokim przekonaniu ten rozdźwięk pomiędzy sferą duchową a psychiczną nie służy żadnej z nich. Na przestrzeni lat zrobiono wiele, by go załagodzić. Szczególnie istotny wkład w przerzucaniu mostów pomiędzy życiem duchowym a psychicznym wniósł Victor E. Frankl. Umiał on, pozostając na gruncie psychoterapeutycznym, dostrzec wartość przestrzeni duchowej. Odzieranie człowieka z niej uznawał za zubażanie wielowymiarowości osoby ludzkiej i za akt szkodliwy i nieetyczny. Wskazywał na poczucie sensu jako fundament zdrowia psychicznego, dopuszczał czerpanie tego poczucia z obszaru transcendencji. Podkreślał także rolę umiejętności godnego, dojrzałego przyjęcia cierpienia jako warunku poradzenia sobie z nim. Jednak mimo tych wysiłków spór istnieje nadal. Warto moim zdaniem dokładać starań, aby ten spór zamieniać w dialog. I taki jest sens i cel tego artykułu – wskazanie podobieństw, możliwych sposobów współrozumienia zjawisk, czy też dążenia do zbliżonych celów. I słowo wyjaśnienia – pisząc do tej pory o religijności używałem określeń ogólnych, nie odnoszących się do żadnej szczególnej religii. Od tej pory, ze względu na kontekst kulturowy, w którym zarówno ja, jak i zapewne większość czytelników się porusza, będę pisał o chrześcijańskiej wizji religijności. Fundamentem wiary chrześcijańskiej jest miłość. Bóg jest Miłością. Słowo miłość przewija się przez całe Pismo święte, znajdując swoją kulminację w takich tekstach jak Pieśń nad Pieśniami, List św. Pawła do Koryntian; szereg razy pojawia się w Ewangeliach, gdzie jest wskazywane przez Jezusa jako najważniejsze z przykazań. W swoich relacjach z pacjentami mam bardzo często poczucie, że tym, co ich doprowadziło do psychoterapeuty, tym, co leży u podłoża ich objawów, zaburzeń, jest brak miłości, względnie coś, co miłość udaje, ale nią nie jest. Często przewija się w ich historiach motyw braku. Braku ciepła, dotyku, braku dobrych, udanych rozmów, braku zrozumienia, wsparcia. W wielu wypadkach braki te sięgają daleko w przeszłość, do wczesnego dzieciństwa tych osób – „było tak, odkąd pamiętam”, a gdyby przyjrzeć się temu zjawisku dokładniej, to okazuje się, że niekiedy jeszcze dalej, bo aż do poprzednich pokoleń. Temu brakowi miłości towarzyszą różne trudne uczucia: osamotnienia, niepotrzebności, odrzucenia, bezsensu. Gdy nie ma ludzi, którzy kochają i wesprą, którzy nadają życiu sens, nie trzeba wiele, by tak osłabnąć, aby pojawiły się myśli rezygnacyjne, myśli, tendencje i próby samobójcze, wreszcie dokonane samobójstwa. Wiara w Boga, który jest miłością, doświadczenie spotkania z Nim może zapełnić w jakimś stopniu ten brak, sprawić, że człowiek będzie w jakimś stopniu mniej zależny od innych ludzi, bardziej autonomiczny. Psychoterapia z kolei jest w stanie uświadomić, pokazać człowiekowi, że za różnymi jego objawami tkwi właśnie ten brak. Dzięki tej świadomości osoba zamiast się napadowo objadać, odpływać w stan psychozy czy też pogrążać w depresji może podjąć poszukiwania bardziej adekwatnych niż bulimia, psychoza czy depresja sposobów zapełnienia swojej pustki. Psychoterapia może też być użyteczna, aby rozeznać, jak należy wchodzić w relacje, aby znaleziona miłość rzeczywiście nią była. Może odsłaniać cechy różnych fałszywych miłości: przemoc, zawłaszczanie, odbieranie samodzielności, kłamstwo, pokazując także możliwość wyboru, przed którym staje człowiek. Tu płynnie przechodzimy do drugiego obszaru, gdzie spotykają się wiara i psychoterapia a jest nim kwestia prawdy. „Prawda was wyzwoli” – te słowa wypowiedziane przez Jezusa wiążą dwa zagadnienia: zagadnienie prawdy z kwestią wolności. W moim psychoterapeutycznym doświadczeniu często jestem świadkiem odkrywania przez pacjentów fragmentów prawdy o nich samych, o ich relacjach z innymi ludźmi, o historii życia. Aby tego dokonać, osoby te mierzą się z różnymi swoimi mechanizmami obronnymi, które prawdę zafałszowują – zaprzeczeniem, wyparciem, racjonalizacją. Żeby odkryć fragment prawdy o sobie, pacjenci muszą zdobyć się na wytrwałość, pokonać opór, odważyć się zajrzeć za kulisy. Do uświadomienia sobie trudu, który w to wkładają, warto dodać, że często ta odkryta prawda jest bolesna i nieprzyjemna. Czemu więc to robią? Jaka wartość tkwi w prawdzie? Często te osoby są dotknięte na tyle nieprzyjemnymi objawami, że stanowi to dość istotną motywację do podjęcia pracy nad zmianą siebie, nad rozwojem własnej psychiki. Bywa też tak, że różne niepowodzenia życiowe, trudności w budowaniu i utrzymaniu relacji sprawiają, że człowiek chce zrozumieć czemu się tak dzieje, czyli odkryć jakąś prawdę o sobie. Ale śmiem twierdzić, że to nie wszystkie powody. W końcu wiele osób cierpi z powodu objawów lękowych czy depresyjnych, rozpadają się ich kolejne związki, czują się nieszczęśliwe, a nie podejmują psychoterapii. Mam poczucie, że u wielu spotkanych w trakcie terapii osób odnajduję jakiś rys heroizmu, odwagi. Że ten rys pozwala im pokonywać opory, łamać wiele, nieraz wielopokoleniowych rodzinnych tabu, zmieniać się. Czy otrzymują za to jakąś nagrodę? W moim głębokim przekonaniu nagrodą jest przywołana już na początku tego akapitu wolność. To trzecie pojęcie, w którym ścieżki psychoterapii i chrześcijaństwa mogą się przeplatać. Co to znaczy wolność, można by zapytać i jak ma się ona do ograniczeń związanych z pełnieniem różnych ról życiowych? We współczesnej kulturze dość silny jest wątek wolności rozumianej jako brak ograniczeń. Osoba wolna, w rozumieniu tej koncepcji nie musi przestrzegać reguł gry, trzymać się zasad. Istnieje także taki rodzaj osób, które „nie mają miejsca” na wolność, zamiast niej jest najczęściej lęk. Te dwie skrajności: swawola z jednej strony, niewola z drugiej, stanowią wielki problem dla wielu pacjentów i podłoże, na którym rozwijają się rozmaite objawy. Jako psychoterapeucie zdarza mi się spotykać osoby „poranione wolnością”. Ludzie ci tracą relacje, inni odwracają się od nich, nie są w stanie nieraz utrzymać miejsca pracy, mają poczucie krzywdy, odrzucenia, nie rozumieją związku pomiędzy swoimi zachowaniami a reakcjami otoczenia. Zasada „jaką miarą mierzysz, taką ci odmierzą” ich zdaniem ich nie dotyczy. Nie są często świadomi swojego wpływu na sytuację, w której się znaleźli. Osoby „zniewolone” są na przeciwnym biegunie skali – lęk przed działaniem, przed możliwymi konsekwencjami, przed odrzuceniem, przed karą – to wszystko paraliżuje je i sprawia, że ich świat bardzo się „zawęża”, używając pojęcia prof. Kępińskiego. W procesie terapii oba problemy z wolnością mogą stać się przedmiotem refleksji. Szereg osób nadużywających wolności może sobie uświadomić konsekwencje swoich zachowań, dostrzec swój wpływ na sytuację i stać się bardziej wrażliwymi na otoczenie. Osoby zniewolone lękiem mogą zobaczyć podłoże swoich lęków i odważyć się je pokonać, poszerzając swój obszar wolności. Wiara chrześcijańska nie odżegnuje się od dorobku starożytności i arystotelesowska zasada „złotego środka” w kwestii wolności stanowi propozycję wartą rozważenia także zdaniem myślicieli chrześcijańskich. Wydaje się, że w sensie etycznym, aksjologicznym, ale też terapeutycznym wolność wtedy staje się wartością, kiedy towarzyszy jej odpowiedzialność. Te trzy wartości: miłość, prawda, wolność wzajemnie się przeplatają. Nieraz trzeba bardzo dużo miłości i wsparcia, żeby udźwignąć jakąś trudną prawdę. Często dopiero wolność pozwala kogoś prawdziwie pokochać. Nieraz prawda o jakimś wydarzeniu pozwala poczuć się wolnym. Te trzy pojęcia są fundamentalnymi tematami chrześcijaństwa i jednocześnie bardzo częstymi wątkami przewijającymi się przez niezliczone rozmowy terapeutyczne. Jak powinny się ułożyć relacje tych dwóch, jednak przecież, odmiennych rzeczywistości. Na pewno warto szanować swoje odrębności – terapeuta nie rozgrzesza, także dlatego, że pacjent niekoniecznie wierzy, duchowny nie prowadzi terapii (chyba że sam jest terapeutą, co ostatnio coraz częściej się zdarza). Jednak podstawową formą relacji, w moim przekonaniu, powinien być dialog. Dialog zakładający, że co prawda chrześcijaństwo zajmuje się miłością, prawdą i wolnością, ale wartości te mają charakter uniwersalny. Warto, aby perspektywa chrześcijańska była, w tym uniwersalnym dialogu, brana pod uwagę. To, co jest specyfiką chrześcijaństwa z samej jego istoty to dialogiczność. Duch św. – trzecia osoba Trójcy św. jest definiowany jako relacja między Ojcem a Synem. Ta dialogiczność wpisana w istotę Boga powinna sprzyjać porozumieniu na różnych polach, także pomiędzy wiarą a psychoterapią, która, jak niektórzy uważają, jest sztuką dialogu.