O tej książce pisać nie jest łatwo. Przede wszystkim teksty Stevena Pinkera poznałem sporo lat temu, gdy usiłowałem zbliżyć się do tematyki związanej z teorią umysłu, uznając go wtedy za solidnego naukowca. W przypadku Nowego Oświecenia jest inaczej – nie można odmówić tej książce waloru naukowości, ale też nie można jej całkowicie zmieścić po stronie publikacji bez tezy światopoglądowej, która ma zostać rozpropagowana. Czytać ją, aby uzyskiwać wiedzę, jednocześnie nie wzmacniając określonych przekonań lub też nie buntując się przeciwko nim, nie jest łatwo. Sądzę, że takich książek – naukowych dla z góry przyjmowanego światopoglądu – jest niestety coraz więcej i niestety przypominają one niektóre podręczniki z zamierzchłego PRL-u zawierające porcję rzetelnej wiedzy obok obowiązkowego rozdziału promującego marksizm-leninizm jako warunek powstawania wiedzy.
Książka Pinkera liczy 526 stron i 133 strony przypisów, bibliografii i indeksów. To nie jest byle co – dzieło solidnie opracowane. W rozdziale czwartym, zatytułowanym „Postępofobia” napotykamy na pierwsze zdanie: Intelektualiści nie znoszą postępu; krok dalej na następne: … teza, że świat jest lepszy niż kiedyś i może się stać jeszcze lepszy, dawno wyszła z mody w świecie klerków. Czytelnik podzielający te wątpliwości zostaje połaskotany tym, że należy do intelektualistów tej miary, co Nietzsche, Schopenhauer, Heidegger, Walter Benjamin, Herbert Marcuse, Jean-Paul Sartre. Frantz Fanon, Michel Foucault, itd., itd. A potem następują kolejne rozdziały ilustrujące nieustanny postęp w większości dziedzin ludzkiego życia (czas życia, zdrowie, wyżywienie, bogactwo, równość, pokój, bezpieczeństwo, szczęście, itd.). Skoro wielcy przełamywali wątpliwości, to jakże śmieszne są moje…
No właśnie… – te podchody psychologiczne, ale po co? Więcej zasiewają nieufności wobec tego, co rzeczywiście może się ze stulecia na stulecie, z dziesięciolecia na dziesięciolecie poprawiać. No i wreszcie rozdział 23: „Humanizm”, str. 489: Czy naprawdę możemy mieć dobro bez Boga? Autor za wszelką cenę stara się przekonać do humanizmu ateistycznego, tylko dlaczego? Po co? Przecież taki Wszechmocny Kompan wcale nie przeszkadza w byciu humanistą… Czy homo-deus musi być taki samotny i zadufany w sobie? Po co w ogóle homo-deus?