Pisanie tej recenzji sprawia mi istotną trudność. Sięgnąłem po tę książeczkę zaciekawiony nie Mo Yanem, tylko współczesnymi Chinami. Przepraszam. Nie chciało mi się czytać o krainie wódki, ani wyobrażać sobie obfitych piersi i pełnych bioder (to Jego tytuły). Poszedłem na skróty – niewielka objętość i wątki autobiograficzne, do tego Nobel w 2012 roku, a poza tym jesteśmy niemal równolatkami. Moja historia w Polsce, a jego w Chinach. No chyba już prościej być nie może.

I tutaj kolaps. Biografia jest mocno wystudiowana, zamknięta i ułożona. Oczywiście przesadzam – to żadna biografia tylko zręcznie skomponowana powiastka o współczesnym życiu w Chinach. Nasi rodzimi nobliści brali Rzeczpospolitą na dłoń, emocjonowali się nią, krytykowali, ale też byli w niej rozmiłowani w wymiarze czytelnych prywatnych namiętności. Tutaj nic podobnego, jest jakby odwrotnie, to Mo Yan spoczywa jak jakaś ozdoba na chińskim półmisku, o którym właściwie nic nie mówi, tutaj nie ma żadnych osobistych emocji poświęconych państwu i narodowi. Liczy się osobista droga karierowa, potężny wysiłek z nią związany, żeby się np. dostać do armii i odpowiednio wyróżnić poziomem intelektualnym, a ten nijak nie musi korelować z formalnym wykształceniem, co jest chyba na świecie powszechne, ale tutaj kontrastuje szczególnie. Mo Yan, którego wyrzucono z piątej klasy podstawówki, wprawdzie najlepszej na półwyspie Shandong, wyraża przekonanie, że gdyby tę szkołę skończył, to bardzo możliwe, że po przywróceniu matury w 1977 roku zdobyte w niej wykształcenie pozwoliłoby mu dostać się na uczelnię rangi Uniwersytetu Pekińskiego albo Qinghua. W każdym razie w wojsku bazując na swojej wiedzy zdobytej w szkole podstawowej spokojnie mógł udzielać lekcji swoim towarzyszom broni, którzy mieli za sobą liceum. Mnie już ciśnie się komentarz, czy aby w naszej obecnej Rzeczpospolitej do takiego stanu edukacji powoli nie zmierzamy, ale Mo Yan tego typu pokus na komentarz nie ma, żadnych uogólnień na temat ostatniej historii Chin, żadnych zarzutów ani pretensji, spokojnie przedstawiona ścieżka własnych wysiłków prowadzących w górę.

Ruch w górę w całej książce jest obecny, przedstawiany jako indywidualna zasługa każdego z osobna, czy to literata Mo Yana, czy jego kolegi pnącego się w kierunku bogactwa nawet za sprawą niezbyt poprawnych, czy wręcz niepoprawnych manipulacji. Wszyscy dążą wzwyż w tej rzeczywistości, która nie jest komentowana. Skąd i jak się brał Dziki Zachód dobrze wiemy z licznych przekazów i źródeł, które na ogół opowiadają się żywo za albo przeciw. Skąd i jak się wziął Dziki Wschód opisywany przez Mo Yana dalej nie wiem. W każdym razie wiejscy chłopcy są dzielni i pracowici i swoje osiągają – albo literackiego Nobla albo status milionera. Po prostu zachodzą zmiany.

(…) tutaj pierogi lepi się ręcznie. Dawniej nadzienie było tym lepsze, im mięso było tłustsze, teraz zaś w modzie są pierogi wegetariańskie. Na świecie nie ma rzeczy niezmiennych i oto jeden z przykładów. No tak, książka nosi tytuł – Zmiany.

Dla kogo i po co On to pisze? Pisze dobrze, sprawność narracyjna nie pozostawia żadnych wątpliwości. Trzeba było najpierw przeczytać powieści, potem dopiero tę książkę, czytać między wierszami, poznać fabularną wyobraźnię Autora, odszyfrowywać ukryte sensy Chin. W naszym kraju ilu obywateli, tylu komentatorów i krytyków życia społecznego, tyle głośno wyrażanych osądów… Mo Yan osądów nie wyraża ani nie przypisuje bohaterom swojej książki. Nie spełnił się mój cel, niewiele dowiedziałem się od noblisty o współczesnych Chinach…

Hm, może coś jednak…