Jakie to cudowne móc czytać książkę o problemach życia codziennego, w której każdy pogląd opiera się o opublikowane i zacytowane przez Autorów badanie. Ktoś powie, że badanie nie przesądza o słuszności wyrażanych ocen, ale przenosi myślenie i dyskusję na zupełnie inny poziom. Gdybyż jeszcze politycy i dziennikarze chcieli odwoływać się do wyników badań zamieszczonych w czasopismach naukowych, to moglibyśmy wszyscy poczuć ulgę i po prostu zacząć myśleć. 87 pozycji bibliograficznych w odniesieniu do 110 stron tekstu mówi samo za siebie – to po prostu dyskurs, który sprawia przyjemność. Nawet pewne tezy, które wymagałyby dyskusji i wzięcia w obronę, np.: największym dilerem [narkotyków] jest państwo, które decyduje, które substancje psychotropowe są legalne (czyli opodatkowane), a które nie (str. 92), podbudowane są pewnym materiałem dowodowym, z którym można by polemizować za pomocą kontrdowodów i zawczasu przygotowanych kontrargumentów, a to już poziom w codziennym życiu trudno osiągalny.

Współczesny „hedonista” porusza się w życiu zgodnie z ruchem wskazówek zegara i każda godzina dnia przynosi mu jakiś problem, który z powodzeniem można umieścić w katalogu spraw trafiających do gabinetu psychiatry. Ale dzień jest dla niego za krótki, a anhedonia czyha u kresu dnia: Wyścig, co stanie się pierwsze – znajdziemy sens życia czy wcześniej zaśniemy – właściwie zawsze wygrywa to drugie. Zasypiamy, budzimy się i znowu zaczynamy poszukiwanie energii. „Poszukiwanie energii przez hedonistę” brzmi bardzo dobrotliwie, chodzi raczej o ruch wewnątrz kołowrotka, w którym jest tyleż samo rozpaczy, depresji i rezygnacji, co splendorów kariery, dochodów, mody i narcystycznego samozadowolenia. Autorzy traktują tego współczesnego „hedonistę” z dyskretnym dystansem i z ironią, na jaką zasługuje. Na jaką wszyscy zasługujemy. Kiedy wreszcie zaczniemy szukać i opierać się na wiedzy, kiedy zaczniemy myśleć?

Nie sposób przejść obojętnie obok faktu, że okładkę książki zaprojektował jeden z Autorów – psychiatra Bartosz Łoza i chwała mu za to! Flirt psychiatrii, czy też całej medycyny, ze sztuką niech trwa, bo to chyba zdrowa forma hedonizmu.