Film zachwycający na wielu poziomach. Począwszy od scenografii – przedstawiany świat jest wykreowany tak sugestywnie, że chyba każdy oglądający zastanawia się, czy w 2049 otaczająca nas rzeczywistość będzie tak wyglądać. Gra światłem, praca kamery w ruchu, ujęcia twarzy, to wszystko sprawia, że obrazy z filmu zostają na długo w pamięci. Gra aktorska bez zarzutu, w szczególności Ryan Gosling świetny w roli głównej. Muzyka, zwłaszcza w końcówce, głęboka, z trzewi. I genialna reżyseria spinająca to wszystko w całość i odkrywająca sens [uwaga spoiler]. Nienachalne, niemoralizujące, niełopatologiczne pokazanie, jakim cudem jest życie, włącznie z cudem narodzin. Pojawia się tutaj ich znaczenie, które współczesnej, wygodnej cywilizacji nie tylko umyka, ale któremu się aktywnie zaprzecza. Narodziny dziecka to akt twórczy o niezwykłej złożoności zarówno biologicznej (w ciągu 9 miesięcy z jednej komórki 9 bilionów uporządkowanych, tworzących funkcjonalną całość), jak i społecznej. Od początku istnienia ludzkości społeczeństwa organizowały się, aby przetrwać, aby przekazać coś po sobie potomnym, aby w ogóle byli ci potomni. Złowrogi mem (w sensie nie obrazka z podpisem, ale idei z odpowiadającą jej jednostką pamięci) legalizacji aborcji, pochodzący, jak wiele inny groźnych memów, z sowieckiej Rosji, na tyle rozprzestrzenił się po świecie, że kosztował w samym XX wieku życie ponad miliarda ludzi. Blade Runner 2049 pokazuje, że wygra, przetrwa ten, kto będzie w stanie ochronić dziecko. Kto się odważy, zaryzykuje, nawet wielkim kosztem. To dziecko czyni dorosłych odpowiedzialnymi, dojrzałymi, ojcem, matką. I to dziecko stanowi odtrutkę na świat maszyn, technologii, korporacji, bezwzględności. Czy będziemy umieć ochronić dzieci, także te tkwiące w nas samych? Film pozwala na ostrożny optymizm; póki są robione takie filmy, póki ludzie je oglądają, jest nadzieja, jest szansa na przyszłość.