W każdej części rodzinnej trylogii Zabłocki używa innych magicznych mocy. Janowska (o mamie) przeobraża jego, poetę, w kobietę. Własną matkę zmarłą niedawno. Siłą tego tandemu stylizuje każdy z trzydziestu trzech wierszy tomu w stylu innego poety ostatniego półwiecza. Kończąc tę dygresję: Tacierz – o sobie i innych ojcach. Ojcze nasz rozprawia się z więzią ojciec-syn. Poetycko cofa się w czasie a raczej, chyba używając zdobyczy fizyki kwantowej, ten czas miniony z ojcem uobecnia i nas, słuchaczy, czyni aktualnymi uczestnikami przeszłych wydarzeń. Do tego intymnych.

W uzupełnieniu refleksji Krzysztofa parę wrażeń z czwartkowego spotkania z autorem – Michałem Zabłockim, jednocześnie synem i ojcem. Przyszło całkiem sporo osób i było czuć wyraźne poruszenie. Ta więź, między ojcem i synem, w oczywisty sposób jest ważna dla mężczyzn, ale obecne na sali kobiety też były wzruszone. Autorowi udała się trudna sztuka pokazania męskości zwyczajnej. Uniknął zarówno Scylli „stuprocentowej”, „prawdziwej” męskości jak i Charybdy zniewieścienia, odarcia męskości z jej specyfiki, odmienności. Ojciec, relacja z nim, bywa w tych 33 wierszach nieporadna, delikatna, smutna… Ale jest. Zdaniem słuchaczy, autorowi udało się napisać o własnym ojcu w taki sposób, że każdy odnajdywał w tych wierszach swoją własną relację z ojcem. To wielka sztuka.
Małgorzata i Łukasz Cichoccy