Świat, w którym żyjemy, niezwykle intensywnie się komunikuje. Jak nigdy wcześniej w historii ludzkości słowo napisane na jednym miejscu może momentalnie rozprzestrzenić się po całym świecie. Bywa, że są w ten sposób rozpowszechniane pożyteczne informacje, zasadne prośby o pomoc, ciekawe idee. Jednak równolegle, do korzystnych zjawisk mogących zachodzić w ramach ułatwionej komunikacji, mają miejsce zjawiska niekorzystne, czy wręcz niebezpieczne. Coś, co kiedyś mogło mieć charakter lokalnego zaburzenia, obecnie roznosi się z łatwością po całym świecie. Innymi słowy – nie tylko wirus SARS jest zagrożeniem związanym z globalizacją.

    W niniejszym artykule chcę zwrócić Państwa uwagę na kilka sposobów komunikowania się, które niszczą relacje, zrywają więzi międzyludzkie, uniemożliwiają prowadzenie normalnej debaty publicznej.

    Pierwszym z tych sposobów jest tworzenie biało–czarnego obrazu rzeczywistości. Jedna część rzeczywistości jest idealizowana, widziana w kategoriach dobra bez skazy, druga dewaluowana – widziana jako wyłączne zło, absolutny brak czegoś wartościowego. Ten mechanizm rozszczepienia można odnosić do samego siebie, drugiego człowieka, ale też do całych grup społecznych i narodów. Może mieć charakter statyczny (jestem beznadziejny i nic tego nie zmieni) lub dynamiczny (jestem naprzemiennie – idealny albo do niczego). Można by spytać: „co w tym złego, że ludzie tak myślą i czują?”. Otóż ten sposób widzenia świata w zasadzie uniemożliwia dialog. Zarówno dialog wewnętrzny, który zamienia się w monolog oskarżający lub wywyższający samą/samego siebie, jak i dialog pomiędzy ludźmi, grupami społecznymi. Druga osoba, przedstawiciel innej grupy społecznej, osoba głosująca na inną partię jest częściowo lub całkowicie wykluczana ze sfery wspólnej komunikacji w myśl zasady „z nią/nim nie warto nawet gadać”. Przy czym dla jasności, nie jestem zwolennikiem teorii, że racja jest równo podzielona po obu stronach, a rozwiązanie konfliktu to kompromis, który zawsze leży pośrodku. Przeciwnie, jestem przekonany, że w wielu sytuacjach sporu zdarza się, że racja, nieraz całkowita, leży po jednej ze stron. Bardziej chodzi mi o to, jak swoją rację przeżywać i ją udowadniać. Istnieje ryzyko, że jeśli ktoś jest w pełni przekonany co do słuszności swojego postępowania, to wyłącza autokrytycyzm, spogląda na swojego oponenta z góry, nie zastanawia się  dlaczego ta osoba myśli tak, jak myśli. Celem wielu debat, sporów toczonych w przestrzeni publicznej, głównie internecie nie jest zrozumienie/przekonanie przeciwnika w sporze, tylko jego „zaoranie”. Teraz pewnie Państwo by oczekiwali, żebym się opowiedział po jednej ze stron tego sporu i powiedział, że to Ci inni źle robią, są tacy wredni, niszczący itd. Ale właśnie wtedy wpisałbym się w schemat, o którym mówię. Moją intencją jest pokazać, że rzeczywistość jest bardziej złożona, niż by się wydawało tabloidom i wielu osobom komentującym w internecie. Że są osoby z preferencjami homoseksualnymi, którym nie podobają się postulaty ruchów LGBT, że są osoby głosujące na Prawo i Sprawiedliwość, które są wykształconymi osobami z dużych ośrodków, że są osoby głosujące na Platformę Obywatelską nie będąc zdrajcami i pachołkami Brukseli, że są księża, którzy są przeciwni postawie bp. Janiaka, że nie każda kobieta, która dokonała aborcji mówi o tym tak lekko jak p. Bratkowska, że… Dialog z drugim człowiekiem będzie możliwy tylko wtedy, gdy nie będziemy patrzeć na drugiego jak na przedstawiciela wrogiego plemienia, które stanowi zagrożenie i które najlepiej byłoby unicestwić. Bo przecież, jak śpiewał Leonard Cohen:

And the dealer wants you thinking, that it’s either black or white.

Thank God it’s not that simple,

In my secret life.

Oczywiście zasadnym pozostaje pytanie – czemu stosujemy taki mechanizm, który w psychoterapii nosi nazwę rozszczepienia? Otóż, ten niedojrzały mechanizm obronny sprawia, że w pewien sposób porządkujemy rzeczywistość, upraszczając ją sprawiamy, że staje się bardziej zrozumiała. Poprawiamy sobie często samoocenę (bo często mechanizm działa w stronę: my dobrzy – oni źli). Czujemy się bezpieczni/bezpieczniejsi w gronie podobnych sobie. Wreszcie, znajdujemy swobodny upust dla swoich emocji, głównie złości – bo na „tamtych” „obcych”, „złych” łatwiej z czystym sumieniem się złościć. To niebagatelne korzyści. Jest inne wyjście?

    Jest – znosić trud ambiwalencji, mimo tego, że się z kimś nie zgadzam, że uważam jego/jej poglądy za głupie, niedojrzałe, nienowoczesne… Może on nie jest cały taki, może w czymś jesteśmy w stanie się zgodzić, może coś nas łączy. Tym czymś jest choćby to, że większości z nas zależy na jakimś dobru. To, że je inaczej (nieraz przeciwstawnie) rozumiemy nie oznacza, że nic nas nie łączy. Często paradoksalnie łączy nas właśnie walka w którą się wdajemy, gdyby jej nie było, może zobaczylibyśmy, że wypełnia nam ona jakąś pustkę, nadaje sens. Łączy nas to, że każdy z nas miał jakichś rodziców, ma jakąś historię życia z zaskakująco dużą ilością wspólnych doświadczeń, także zranień. 

    Drugi aspekt współczesnej komunikacji to niezwykła łatwość obrażania się, połączona niekiedy z użyciem środków prawnych. Paradoksalnie często ofiarami takich działań nie padają rzeczywiści hejterzy – wyzywający, grożący śmiercią, życzący jak najgorzej swoim oponentom, tylko osoby wypowiadające swoje poglądy. Co szczególnie niepokojące, polem do tego typu działań, stały się w szczególny sposób uniwersytety/uczelnie wyższe. Miejsca, które były zaprojektowane z myślą o żywej debacie, sporze, ścieraniu się idei stają się przestrzenią, gdzie wkracza cenzura i autocenzura. Do rangi symbolu urosło odwołanie przeprowadzanej od  1824 r. otwartej debaty na Brown University , bo mogłaby ona urazić czyjeś uczucia [1]. Także na polskich szkołach wyższych łatwo narazić się wypowiadaniem treści, nazwijmy to, o konserwatywnym charakterze. Słowo „postęp” odmieniane przez wszystkie przypadki, jak widać, usprawiedliwia fakt, że na pewne poglądy w przestrzeni publicznej ma nie być miejsca. W niebezpieczny sposób wpisuje się w to zjawisko oficjalne stanowisko Konferencji Rektorów Szkół Wyższych.

    Wystarczy zaetykietować kogoś jako rasistę, homofoba, antysemitę etc., żeby uznać, że nie tylko to, co powiedział/a i zrobił/a mnie obrażało, ale żeby całość tej osoby była nie do przyjęcia. Przy czym kryteria, jakie są stosowane celem etykietyzacji, są naprawdę dowolne. Wystarczy powiedzieć, że przed porodem mamy do czynienia z człowiekiem a już znajdą się osoby, które są tym głęboko dotknięte. O co chodzi, skąd ta nagła nadwrażliwość?

    Wydaje się, że przynajmniej w pewnym stopniu można to zjawisko łączyć z czymś, co nazywane jest narcyzacją kultury. Szereg badań wskazuje, że w cywilizacji zachodniej rośnie odsetek osób bardzo skoncentrowanych na sobie, źle reagujących na jakąkolwiek krytykę. Mowa jest nawet o  kulturze ofiary [2,3]. Co i rusz ktoś się obraża, nawet nie ze względów osobistych, ale na myśl, że to twierdzenie, ta opinia, mogłaby urazić kogoś innego. To, co wydawało się fundamentem społeczeństwa demokratycznego – pluralizm poglądów i wolność słowa jest zagrożone w znacznym stopniu. Co może nas uratować? Co może zmniejszyć tę nadwrażliwość? Alergię na odmienne poglądy? Nieprzypadkowo użyłem słowa „alergia”. W sterylnym otoczeniu, gdzie za mało jest ciał obcych, zagrożeń, wobec których może się uruchamiać odpowiedź układu immunologicznego, rośnie ryzyko uruchomienia reakcji wobec tak naprawdę obojętnych, niegroźnych antygenów. Podobnie z ideami, jeśli za mało jest obcych, odmiennych idei, z którymi możemy się pospierać, rośnie wrażliwość/ pojawia się nadwrażliwość i w pewnym momencie wszystko, co choć trochę odbiega od przyjętego wzorca uruchamia reakcję obronną. Co zatem robić? Hartować się. Wystawiać się na odmienne poglądy, niekoniecznie rezygnując z własnych. Wyjść ze strefy komfortu, z bańki informacyjnej. Spierać się, kłócić, szukać argumentów. Wyszukiwać słabości i niespójności w poglądach innych, ale też i swoich. To jest droga do rozwoju. Droga, która prowadzi do dojrzałości, odporności, umiejętności budowania i podtrzymywania relacji z innymi, nawet , może szczególnie wtedy, gdy inaczej  postrzegają świat niż my.

    Kolejnym niebezpiecznym zjawiskiem zachodzącym we współczesnej debacie publicznej jest jej ogromna emocjonalność. Oczywiście, dużą część odpowiedzialności za to zjawisko ponoszą media, w szczególności elektroniczne, dla których nagłówek ze słowem „tragiczne”, „szokujące”, etc. znacząco zwiększa szansę na klikalność. Rzecz w tym, że im więcej emocji, tym trudniej o rzeczową rozmowę, analizę faktów, rozumienie kontekstu. Człowiek uczestniczący w życiu medialnym żyje często na emocjonalnym rollercoasterze i w pewien sposób wręcz uzależnia się od tego typu doznań. Silne emocje sprawiają, że nie widzimy już sprzeczności, czy wręcz kłamstw zawartych w czyichś wypowiedziach. Wypowiedź jest słuszna, uruchamia/pobudza nas emocjonalnie, możemy wykrzyczeć nasz sprzeciw, gniew, a cała reszta się nie liczy. Taki rodzaj przeżywania świata jest ogromnie niebezpieczny dla spójności życia społecznego. Jest ryzyko powstania szeregu plemion walczących zażarcie o własne interesy, nie tylko nie szanując poglądów innych czy unikając dialogu z innymi, ale uważających, że tych innych po prostu nie powinno być, nieraz wręcz, że trzeba ich fizycznie wyeliminować. Stąd tak ogromna wartość takich stron, czy kanałów na YouTube jak „Wojna Idei” lub „Szymon mówi”. Ich autor z dużym wyczuciem i delikatnością omawia niezwykle drażliwe, konfliktowe tematy w sposób, który umożliwia włączenie refleksji, zobaczenie perspektywy drugiej strony. W odróżnieniu od większości debat telewizyjnych, gdzie ustawicznie ktoś komuś przerywa, ktoś monopolizuje dyskusję lub wręcz toczą się dwa równolegle monologi, tutaj prowadzący naprawdę słucha tego z kim rozmawia. Jest życzliwy, zaciekawiony, krytyczny, ale nie złośliwy. Oglądanie takich kanałów powinno być zalecane nie tylko na lekcjach wiedzy o społeczeństwie czy wydziałach politologicznych, ale pokazywane dziennikarzom jako wzór do naśladowania. 

    Miejmy nadzieję, że zaczniemy ze sobą rozmawiać i słuchać się, inaczej możemy się niestety zacząć zabijać. Czego, myślę, że przynajmniej większość z nas, chciałaby uniknąć.

Łukasz Cichocki

1. https://www.youtube.com/watch?v=x5uaVFfX3AQ

2. https://www.youtube.com/watch?v=H6rIUM1LrxU

3.  https://www.youtube.com/watch?v=iX9-vvVE1uQ&app=desktop