Po przebudzeniu moje pierwsze spojrzenie padło na półkę z książkami. Wtedy ujrzałem nagle coś, z czego sobie nie zdawałem dotąd sprawy: obok Obrony religii katolickiej Józefa Sebastiana Pelczara zobaczyłem kilka książek Gilberta Keith Chestertona – Obronę świata, Obronę rozumu, Obronę człowieka, Obronę wiary, Obronę rzeczy wzgardzonych, a nieopodal na sąsiedniej półce stała Obrona Sokratesa Platona, dalej na innych półkach związanych z literaturą historyczną Obrona Helu w 1939, Obrona Warszawy i Modlina w 1939, Obrona Westerplatte 1939 i dalej w biblioteczce psychiatryczno-psychologicznej Obrona psychologiczna jako narzędzie rozwoju na przykładzie adolescencji obok Obrony psychicznej dla początkujących

I wtedy coś, jak błysk, wywołało echo w mojej głowie. Obrona!?

Właściwie dlaczego miałbym bronić rozumu, człowieka i świat, przed kim? Czemu trzeba było bronić Warszawy w roku 1939 i dlaczego młodzież miałaby się rozwijać broniąc się psychologicznie? Przed kim? Dlaczego?

Kto atakuje? Kto atakuje rozum? Coś, co nie jest rozumem, jest jego zaprzeczeniem. Nie-rozum, absurd, bezsens, bezmyślność… Kto atakuje człowieka? Zwierzę, potwór, barbarzyńca, kosmita… Kto atakuje świat? Siły zaświatowe, kolonizatorzy kosmiczni, inne cywilizacje… Kto atakuje wiarę? Ktoś przekonany, że niewiara jest lepsza od wiary… Kto atakuje Sokratesa? Barbarzyńca, prymityw, prostak… Kto atakuje Warszawę w 1939 roku? Hm, no tak…

Dlaczego zatem bezmyślni barbarzyńcy, potwory, przedstawiciele innej wrogiej cywilizacji, prostacy i prymitywy mogą jawnie atakować, a ja mam się bronić? Przecież to oni powinni się wstydzić i bronić.

Przypomniało mi to historię mojego kolegi ze szkoły podstawowej – Romusia. Przez wiele lat, chyba nawet do końca siódmej klasy Romuś był bity. Niektórzy bardziej chuliganiący koledzy, zwłaszcza repetenci, podchodzili do Romusia i zaczepiali go albo wprost dawali mu jakąś “dynię” albo “gruchę” prosto w brzuch. Romuś bronił się niezdarnie, kulił i osłaniał, ale i tak był bity, chociaż nie płakał – kulił się i skupiał na obronie. Dopiero po wakacjach między siódmą a ósmą klasą Romuś wrócił odmieniony, przede wszystkim skok pokwitaniowy podniósł go o jakieś 10cm i do tego wyraźnie zmężniał. Nie wiedzieliśmy, z kim spędzał wakacje, ale gdy tylko pierwszy z klasowych chacharów zbliżył się do niego w wiadomym celu, Romuś zaproponował regularną rundę na pięści. Klasa oniemiała i otoczyła tych dwóch – Romusia i chachara, którzy rozegrali rundę. Romuś nie był wcale skulony, poruszał się skocznie na nogach i po chwili trafił chachara mocnym sierpowym w szczękę. Na tym pojedynek się zakończył, gdyż chachar nie był zdolny do dalszej walki, a klasa oniemiała. Potem sytuacja powtórzyła się z kilkoma kolejnymi chacharami, póki jeszcze zgłaszali się do pojedynków. Potem chętnych zabrakło, a Romuś znalazł się w gronie najbardziej szanowanych kolegów. Najważniejsze jednak, że później nikogo nie zaczepiał, ani nad nikim się nie znęcał.

Przygody Romusia uświadomiły mi, że mam dość obrony. Nie chcę mieć na półkach z książkami samych “obron” i wiecznie defensywnej postawy w sprawach, które zdrowy rozsądek kwalifikuje jako słuszne. Chciałbym w regularnych uczciwych pojedynkach posługiwać się moimi racjami, jak Romuś swoim sierpowym.

I nagle powaliła mnie autocenzurująca myśl, że może jednak to z mojej strony wypływa strumień agresji, przemocy i faszyzmu. Zacząłem w duchu przepraszać kosmitów i barbarzyńców – zaczęła się kolejna obrona.