Nie ma nic bardziej bezkształtnego niż substancja umysłów, kiedy tylko oddzieli się ją od Boga.

cyt. za Roberto Calasso: N. Malebranche, Traité de la nature et de la grâce (1680), w: Œuvres, opracowanie G. Rodis-Lewis, Gallimard, Paris, t. II, 1992, s.109.

Roberto Calasso zasługuje śmiało na tytuł badacza substancji umysłów. Erudyta i eseista niezrównany prowadzi wywód budując go z odniesień, cytatów i zapożyczeń – oto przemawia cała kultura i wszyscy jej twórcy, a nie jakiś pojedynczy Roberto Calasso. Symfonia tak, ale nie solistyka, co może sprawiać współczesnemu czytelnikowi przyzwyczajonemu do solistycznych jęków i wybryków sporą trudność w odbiorze. Chyba doświadczyli tej trudności także autorzy tomu Sejsmografie, którzy postanowili sprostać autorowi Nienazwanej teraźniejszości za pomocą własnego wielogłosui. Ale nie o tych trudnościach chciałbym napisać, tylko wydobyć temat, bo nawet symfonie miewają tematy, które na długo pozostają w głowie.

Bezkształtna substancja umysłów oddzielona od Boga – jak do tego doszło? Roberto Calasso udziela na swój sposób prostej odpowiedzi. Oddzielanie od Boga rozpoczęło się już wcześniej, ale apogeum tego procesu zostało osiągnięte, jak pisze Calasso, w wieku XX.

W XX wieku skrystalizował się proces o ogromnym zasięgu, który dotyczył wszystkiego, co kryje się pod nazwą „religijne”. Społeczeństwo świeckie, bez jakichkolwiek proklamacji, stało się ostatecznym punktem odniesienia dla wszelkich znaczeń, jak gdyby ich forma odpowiadała niemal fizjologii wszelkiej wspólnoty, znaczenia zaś należałoby szukać jedynie wewnątrz samego społeczeństwa. Ono zaś może przybierać najróżniejsze formy polityczne i ekonomiczne, kapitalistyczne lub socjalistyczne, demokratyczne lub dyktatorskie, protekcjonistyczne lub ultraliberalne, wojskowe lub sekciarskie. Wszystkie je należy w każdym razie uznać za zwykłe warianty jednego: społeczeństwa samego w sobie. Jest tak, jak gdyby po upływie tysiącleci wyobraźnia wyrzekła się zdolności patrzenia dalej niż społeczeństwo, w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby sens temu, co dzieje się wewnątrz społeczeństwa.

Homo secularis nie tylko oddziela społeczeństwo od Boga, ale wręcz czyni je obiektem kultu religijnego.

Niegdyś, aby zapewnić spójność społeczną, wystarczyło ubóstwienie cesarza. Teraz przestało to już wystarczać. Trzeba było ubóstwić samo społeczeństwo. A spójność stawała się boską substancją krążącą w jego ciele. Durkheim nie troszczył się o to, by krytykować (albo wykazać, że nie istnieje) obiekt (boskość), do którego ludzie religijni twierdzili, że się zwracają. Przeciwnie, z ojcowską troską uspokajał ich: ten obiekt istnieje. Nie należy jednak posługiwać się w jego wypadku słowem „bogowie” albo „bóg”. Obiektem tym jest samo społeczeństwo: „dla swych członków bowiem jest ono tym, czym bóg dla wiernych”.

Jaki to jest kult? Co przynosi i do czego zmierza? Przytoczę znowu słowa Calasso:

Sekularyzacja jest przede wszystkim rozluźnieniem zobowiązań – wszelkich zobowiązań. A w niektórych wypadkach jest ich przekreśleniem. Z wyjątkiem poszanowania kodeksów zakładających przestrzeganie pewnego porządku jedynym zobowiązaniem, które tak czy owak pozostaje, jest płacenie podatków. Żaden rytuał nie jest obowiązkowy, nawet głosowanie. Wynikająca stąd sytuacja mogłaby spowodować subtelny stan euforii. Przed czyimkolwiek wzrokiem rozciąga się sfera możliwości. I dopuszczalności, pod warunkiem, że nie złamie się prawa.

Ale sekularyści nie są szczęśliwi A nawet nie czują, że zdjęto z ich ramion liczne ciężary. Dostrzegają nieistotność tego, co ich otacza. Niekiedy widzą w tym jakieś zagrożenie. Ale czego? Taka sama nieistotność jest przecież w nich samych. Uosobiona.

Jakie jest to prawo i czym skutkuje? Autor dowodzi, że jest to prawo, w którym znika wszelka istotność człowieka. Cytując w innym miejscu Mandelsztama mówi, że człowieka można użyć w architekturze społecznej jak budulca, jak używa się cegieł, które raz są, raz można je zburzyć, gdyż same w sobie żadnej istotności nie przedstawiają. Ten, który burzy jest równie nieistotny, skoro społeczeństwo ma być absolutem. Calasso powołuje w rozdziale „Wiedeńska spółka gazowa” przykład historyczny, ale takich przykładów w XX wieku jest znacznie więcej. Jesteśmy w obliczu zabsolutyzowanego społeczeństwa nieistotni…

I co dalej? Jak określić naszą teraźniejszość? Jakiej spodziewać się przyszłości? Do czego zmierzać?

Gotowość i dostępność wszelkich wiar z przeszłości jest właśnie jedną z cech epoki, którą kiedyś nazwałem posthistoryczną. Jeśli jednak wykluczy się taką drogę, nieuchronnie parodystyczną, to jaka inna pozostaje? Czy podmiot świecki będzie musiał się zadowolić wymazaniem niewidzialnego, co zdążyło się już stać przesłanką życia zbiorowego? Tutaj przebiega linia podziału. Skoro zasadniczą sprawą nie jest wiara, lecz poznanie, jak zakłada wszelka gnoza, chodzić tu będzie o utorowanie sobie drogi w ciemności przy użyciu wszelkich możliwych środków, w rodzaju nieustannego poznawczego brikolażu, bez jakiejkolwiek pewności co do punktu wyjścia i bez wyobrażania sobie nawet punktu dojścia.

Przecież wiemy to nie od dziś, że światopogląd naukowy nigdzie nas nie doprowadził. Przecież jest nas sporo – ludzi, którzy nie widzą sacrum w społeczeństwie ani w naukowej gnozie, ale sacrum potrzebują i poszukują.

Jest to jednak również droga, na której spotyka nas niespodziewana pomoc ze strony pokrewnych głosów, niczym w jakiejś ukrytej konstelacji. Nie sądzę, by na razie można było się spodziewać czegoś więcej. A przecież kiedy rozejrzymy się wokół, to i tak bardzo wiele. I jest to wielka gra [„Grand Jeu”], którą tak wielu, nie rozgłaszając tego publicznie, uprawiało od stuleci i która dziś musi śmiało się objawić w pełnym świetle. Jak czytamy w Uwagach o „Złotej gałęzi” Frazera, spisanych przez Wittgensteina: „Można by niemal powiedzieć, że człowiek jest ceremonialnym zwierzęciem”.

Calasso jest wysoce ceremonialnym zwierzęciem, uprawia swoją modlitewną mantrę cytatów i odwołań, nazwisk i zapożyczeń kulturowych, zapożyczeń z kultury wyższej, opowieści o twórcach i poszukiwaczach Absolutu w sztuce; trwa rytuał, którego czytelnik staje się uczestnikiem.

Boskość i sacrum – co się dzieje, kiedy ktoś nieskłonny do wyznawania jakiejkolwiek religii rozpoznaje te dwa słowa i przeżywa doświadczenie, na które one wskazują, nie mniej intensywnie niż jakiś wierny? Będzie musiał przyznać, że te dwa słowa wskazują na coś, co istnieje samo w sobie, przed jakimkolwiek kultem i poza nim. I już samo to skłania, by zerwać ochronną i duszącą powłokę w postaci przesądu, jakim jest społeczeństwo.

Rytuał, do którego zaprasza Calasso, pokrzepia i przynosi oczyszczenie.

i Czaja Dariusz (red.): Sejsomgrafie. Wydawnictwo Pasaże, Kraków 2020.