Warto wracać do filmów sprzed lat, także, a może szczególnie, z obszaru popkultury. Widz może być zaskoczony, jak wiele się zmieniło, i rzeczy, wówczas oczywiste, ogląda się obecnie z posmakiem cudownej niepoprawności. Ot choćby taki „Terminator” z 1984 r. (w Polsce wyświetlany jako „Elektroniczny morderca”:). Dla współczesnego odbiorcy może być zaskakujący z kilku powodów. Po pierwsze głównym bohaterem jest biały, heteroseksualny mężczyzna przedstawiony jako postać jednoznacznie pozytywna. Odważny, zdecydowany a jednocześnie opiekuńczy i czuły wobec kobiety, którą pokochał. Jest gotów dla niej poświęcić wiele, łącznie ze swoim życiem. Po drugie kobieta spodziewająca się dziecka jako nadziei i ratunku dla całej ludzkości to doprawdy odtrutka na całą współczesną antynatalistyczną narrację. Po trzecie profetyczny charakter filmu przewidujący wiele zagrożeń, z którymi mierzy się, bądź do których przybliża współczesny świat, na czele z ryzykiem utraty kontroli nad technologią, którą stworzyliśmy. Wreszcie swoiste „wyczucie tragedii”. Jedna z koncepcji upadku cywilizacji mówi o tym, że wyłączany w nich zostaje pewien rodzaj krytycyzmu, świadomości zarówno przeszłych nieszczęść, które je spotkały, jak i potencjalnych zagrożeń, które mogą nadejść. Stan, w którym społeczeństwo czy cywilizacja osiągają stan błogiej bezmyślności – „jedz, pij i popuszczaj pasa” jest zwiastunem końca. Końcowa scena „Terminatora” ze zdaniem „the storm is coming” pokazuje, że twórcy filmu i społeczeństwo Ameryki lat 80-tych miało to wyczucie. Czy nadal je ma? Czy my je mamy? A jeśli tak, to czy wiemy, co robić, aby uratować nasz świat?

https://www.cda.pl/video/889115123